Żyła bardzo dobrze, choć nigdy nie miała z górki. Po wielu porażkach i upadkach, zawsze się podnosiła. Miała już ustabilizowane życie zawodowe, czuła się nieśmiertelna. W najmniej oczekiwanym momencie całe jej życie obróciło się jednak do góry nogami... Dopadła Ją ciężka choroba, ale o tym opowie nam już Ona, Justyna Rynkiewicz z Wadowic. Tak, to ta sama Justyna, o której jeszcze nie tak dawno pisaliśmy z całkowicie innej perspektywy, dzieląc się z Wami Jej osiągnięciami w świecie modelingu. Dziś, występuje dla nas w zupełnie innej roli, jako Sparaliżowana Życiem dziewczyna, która otrzymała drugą szansę i która postanowiła założyć stronę na facebooku i BLOG, na którym opowiada swoją poruszającą historię...
JAKI DZIEŃ ZMIENIŁ MOJE ŻYCIE?
Dzień mojej śmierci, choć nie umarłam to dzień 15 października 2014 r. Wcześniej jakoś żyłam, a mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że według globalnie przyjętych norm i cenionych przez świat wartości, żyłam bardzo dobrze, choć nigdy nie miałam z górki. Los ciągle wystawiał mnie na próbę. W wieku 20 lat skończyłam szkołę i zdałam maturę, wychowując samotnie 2- letnią córeczkę. Miałam już za sobą małżeństwo i rozwód, miliony porażek i upadków.
Zawsze się podnosiłam. Nie znosiłam poczucia przegranej, a raczej nie mogłam pogodzić się z tym, że ktoś mógłby dostrzec we mnie słabość. Nie lubię litości. Więc wolałam szybko wychodzić na prostą, żeby nie stawać na przegranej pozycji w oczach innych. Po szkole wybrałam dla siebie zawód modelki, choć nie przeplatało się to z moimi ideami i tym, co w głowie.
Nie było łatwo, mnóstwo razy marzyłam o tym, żeby przejść na zwykły etat i ściągnąć z siebie presję, a wspinanie się po szczeblach kariery modelki wymagało ode mnie olbrzymiej siły przebicia. Dlaczego więc? Bo było coś z masochizmu w moim życiu. Zrozumiałam, że ja wcale nie miałam ciężkiego losu. Sama wybierałam dla siebie najniebezpieczniejsze i najbardziej strome szlaki wędrówki przez życie.
Udało mi się. Mieszkając pięćset kilometrów od Warszawy, która jest kolebką modelingu, nie mając żadnych znajomości, kontaktów, agentów. Nie mając 180 cm wzrostu, nie przywiązując wagi do swojej zewnętrznej warstwy. Będąc samotną matką. Udało mi się wreszcie ustabilizować pozycję zawodową.
O DNIU MOJEJ ŚMIERCI, CHOĆ NIE UMARŁAM
Czy czułam, że się zbliża? Nie. Czułam i zachowywałam się jak zawsze. Jakbym była nieśmiertelna. Na choroby to ja nie miałam czasu, więc te średnio ciężkie objawy bagatelizowałam sama, a te poważniejsze, jak padaczki, omdlenia, zasłabnięcia i kołatania serca, zbagatelizowali lekarze. Za każdym razem mówiono mi, że to pewnie wynik stresu i trybu życia, więc dla mnie to nawet lepiej było uwierzyć w ich scenariusz i pozwoliłam, żeby dobili moją już uśpioną czujność.
Wróciłam późnym popołudniem do domu z sesji produktowej odzieży. Położyłam się jak zawsze z córką, chcąc ją mieć w nocy przy sobie. To była ostatnia chwila mojej sprawności. Następnego dnia, obudziłam się już sparaliżowana. Jeszcze niczego się nie domyślałam. Na krawędzi świtu obudziła mnie córeczka, chcąc, żebym zrobiła jej kakao. Na półśnie i półświadomości powiedziałam tylko, że nie mogę i od razu zamknęłam oczy.
Leżała grzecznie, a ja po chwili ocknęłam się i pomyślałam - Nie, ona nie może tu teraz być! I kazałam jej zejść do babci. Szum jaki, przy tym narobiła sprawił, że wybudziłam się i poczułam wielki strach. Postanowiłam, że wstanę, ale gdy podniosłam głowę z poduszki, natychmiast upadłam. Byłam już pewna, że coś jest nie tak. Zawołałam miauczącym głosem moją Mamę, która wybiegła do mojej sypialni.
Nie wiedziałyśmy co się dzieje, ale gdy zaczęłam strasznie wymiotować, nie potrafiłam nic powiedzieć i pokazywałam ręką na głowę, mając otwarte tylko prawe oko, moja Mama już wiedziała. Później pamiętam tylko znoszenie mnie bezwładnej ze schodów przez wujka i ciocię , która dostała przez sytuację takiego skoku ciśnienia, że sama trafiła do szpitala. Ciemno. Klatka następna - Wadowicki Szpitalny Oddział Ratunkowy. Znów ciemno.
Nagle obudził mnie dźwięk sygnału Karetki. Nie wiedziałam o co chodzi, nie mogłam połączyć faktów. Myślałam, że znów jadę do tego samego szpitala. Ale droga bardzo się dłużyła. Zamiauczałam znów resztkami tchu, bo miałam ostrą niewydolność oddechową do lekarza, który stał nade mną - Dlaczego te Wadowice są tak daleko??? Na co on - Przewozimy Panią do Krakowa. Popatrzyłam w sufit i patrzyłam tak dłuższy moment. Nie wiedziałam o co chodzi.
Ale w jednym momencie wypełniło mnie całą najdziwniejsze uczucie w moim życiu.. Nie wiem, czy potrafię je opisać, ale spróbuję... Poczułam się jakby Coś (z szacunku, do Czego, pierwszą literę z automatu piszę dużą literą), Całkowicie Niepodważalne weszło w mój umysł i dało mi informację, nad której wiarygodnością nawet się nie zastanawiałam. Wszystko co się działo było dla mnie bez zwątpienia najprawdziwsze. Nie wiem dlaczego była we mnie taka niezachwiana pewność, że to co poczułam jest postanowione i nieodwołalne. - Umierasz.
Nigdy wcześniej nie doznałam nawet namiastki tego przerażenia, które wtedy zawładnęło mną całą. - Umieram?! Nie, proszę... Dlaczego znowu ja.. I znów to Coś weszło w moją głowę, w ułamku sekundy dając mi odpowiedź na każde pytanie, które mogłabym wtedy zadawać przez kolejnych 50 lat. Ale nie miałam przed sobą 50 lat. Coś powiedziało przecież, że właśnie umieram. Było dla mnie na tyle łaskawe, że nie pozwoliło mi odejść bez odpowiedzi i zrozumienia.
Pamiętam, że w momencie jak na raz przyjęłam te wszystkie odpowiedzi, zaczęłam tak rozpaczliwie płakać. Czułam wielki żal każdego najmniejszego błędu, jaki w moim życiu popełniłam. Czułam się, jakby ktoś dał mi swoje oczy i pozwolił popatrzeć nimi na swoje całe życie. Wiedziałam co dokładnie robiłam źle i co powinnam wtedy zrobić inaczej. Wiedziałam to. Ale wiedziałam też, że nie ma to już żadnego znaczenia. Bo leżę tu. I umieram.
Złość. Rozpacz. Smutek Żal. Tęsknota. Przeogromny ból. Oto, co czułam. W jednym momencie dostałam taką ogromną dawkę każdego z tych uczuć. Kotłowały się i piekliły w moim ciele, a ja pomyślałam - No i dobra, chcę już umrzeć. Zamknęłam oczy. I już nie czułam rozsadzającej z bólu głowy.
Czułam się błogo...
(Ciąg dalszy nastąpi - przyp. red)
JUSTYNA RYNKIEWICZ
Źródło: Sparaliżowana Życiem
Dyskusja: