Kim są myśliwi, którzy w piątek wieczorem (25 sierpnia) we Frydrychowicach ostrzelali ze śrutu na kaczki miejscową stadninę koni? Do dziś nie wiadomo.
Konrad Szydłowski, właściciel tutejszej stadniny koni, opowiada o tym dziwnym zdarzeniu nie bez irytacji. W końcu policja dysponuje pełnym materiałem, by namierzyć sprawców, ale jak do tej pory... no właśnie.
Zaraz po tym, jak zostaliśmy ostrzelania, wezwaliśmy policję, która przyjechała na miejsce. Tego wieczoru na mój teren weszło czterech myśliwych, którzy w pewnym momencie oddali serię strzałów w kierunku zabudowań i stadniny. Śruty rykoszetem trafiły w kaski dwóch dziewczynek, które w tym czasie uczyły się jeździć konno oraz w mojego psa. Strzały wystraszyły dziewczynki i konie. Świadkiem zdarzenia była pani, matka dziewczynek, które uczą się u mnie jeździć – opowiada nam Konrad Szydłowski.
Z jego opowieści wynika, iż tego wieczoru czterech mężczyzn widząc, że narobili zamieszania, szybko oddaliło się z miejsca zdarzenia.
Myśliwi przyjechali do Frydrychowic samochodem suzuki vitarą. Staw we Frydrychowicach i okolice stadniny to rewir polowań jednego z kół łowieckich. Dzień później myśliwi wrócili na miejsce, by posprzątać po sobie łuski.
Spisałem numery rejestracyjne i chciałem przekazać je policji, ale ta... nie była zainteresowana - dodaje właściciel stadniny.
Jaki jest zatem finał tej historii?
Policjanci zrobili na miejscu notatkę, a właściciel stadniny został... pouczony i upomniany. Za co? Za to, że jego pies owczarek niemiecki, który dostał śrutem w mięsień nogi, zachowywał się potem agresywnie.
Czyżby tym razem myśliwym się upiekło? Być może, ale Komenda Powiatowa Policji w Wadowicach powinna się temu baczniej niż do tej pory przyjrzeć.
Dyskusja: