Tomek Sordyl jest już po starcie w Mistrzostwach Świata juniorów we wspinaczce na czas. W eliminacjach zajął 10 miejsce, awansując do najlepszej szesnastki. Niestety, w drodze po ćwierćfinał w bezpośrednim starciu z Rosjaninem Rusłanem Faizullinem zawodnik Speed Rock Wadowice potknął się w samej końcówce, przez co przegrał zdecydowanie z rywalem, odpadając z dalszej rywalizacji. Ostatecznie, 19 – latek zajął 13 miejsce.
Nie jestem zadowolony ze swoich biegów na zawodach, szczególnie na końcówkami, na którymi muszę dłużej popracować. Mówiąc wprost, biegi były słabe, więc główne założenie nie spełnione. – relacjonuje nam bezpośrednio z Nowej Kaledonii Tomasz Sordyl.
Andrychowianin przyznaje skromnie, że nie jest zadowolony ze startu. Patrząc jednak na całą otoczkę jego startu, 13 miejsce trzeba uznać za wielki sukces. Po pierwsze, Tomek miał początkowo w ogóle nie wystartować w Mistrzostwach Świata, które w tym roku zostały rozegrane „na końcu świata". Nowa Kaledonia to francuska wyspa na Oceanie Spokojnym.
Po wschodniej stronie Nowej Kaledonii znajdują się jedynie maleńkie wyspy Fiji i Tonga, a później rozciąga się „niekończący" się Pacyfik, sięgający brzegów Ameryki Południowej. Koszt samego lotu do Nowej Kaledonii to około 6 tysięcy złotych, nie wspominając już o cenie noclegów i wyżywienia.
Tomek znajduje się co prawda w kadrze reprezentacji Polski, tyle że – choć nasi zawodnicy należą do jednych z najlepszych na świecie - wspinaczka nie jest zbyt popularnym sportem w naszym kraju, a kluby sportowe i Polski Związek Alpinizmu nie mają pieniędzy, aby finansować swoim zawodnikom zagraniczne zawody.
Nic zatem dziwnego, że zawodnicy z innych krajów, takich jak choćby Rosja i Chiny, gdzie warunki do uprawiania tego sportu są „sto razy" lepsze, przecierali oczy ze zdumienia, kiedy w Nowej Kaledonii zobaczyli trójkę wspinaczy (poza Tomkiem wystartował jeszcze Karol Denis oraz Patrycja Chudziak) z Polski, którzy dzięki pomocy sponsorów mogli spełnić swoje marzenia, startując w Mistrzostwach Świata. Tomek poleciał dzięki wsparciu finansowemu firmy Ogniochron, a jego podróż z Andrychowa do Nowej Kaledonii trwała ... prawie tydzień.
W poniedziałek (22.09) pojechałem do Warszawy, gdzie we wtorek miałem zaplanowany lot do Australii. Na lotnisku w Warszawie okazało się, że nie mogę lecieć, bo nie mam australijskiej wizy, a na lotnisku jestem dłużej niż 8 godzin. Zaczęto mi doradzać, co zrobić, żeby odzyskać chociaż część kosztów biletu. Na szczęście, pojawiła się szansa na wyrobienie wizy w 24 godziny. Najbliższa okazja wylotu była jednak dopiero w piątek. Udało się wyrobić wizę i przebookować bilet. Kiedy przyleciałem do Australii musiałem jednak czekać 20 godzin na lot do Nowej Kaledonii. W końcu, wylądowałem o pierwszej w nocy, a o 9.00 zaczynały się zawody. – opowiada nam Tomek Sordyl.
Jednym słowem... masakra. Gdyby nie koszmarna podróż, przez którą Tomek spóźnił się na ceremonię otwarcia, rezultat byłby pewnie o wiele lepszy, ale jesteśmy przekonani, że masa doświadczeń, jakie zdobył podczas tego wyjazdu, zaprocentują w przyszłości.
Chciałbym podziękować firmie Ogniochron, Panu Wojciechowi Jamrozowi, Panu Burmistrzowi Andrychowa Tomaszowi Żakowi oraz wszystkim pozostałym osobom, bez których prawdopodobnie nic by z tego wyjazdu nie wyszło. – podkreśla nasz zawodnik.
Tomek Sordyl pozostanie w Nowej Kaledonii jeszcze kilka dni. W tym czasie zamierza m.in. ponurkować i powspinać się po skałach.
{gallery}Sordyl{/gallery}
Dyskusja: