Tomasz Mamcarczyk: W Twoim głosie słychać lekko angielski akcent. Długo Cię u nas nie było.
Tomasz Mikołajczyk: Kiedy pierwszy raz wyjechaliśmy do Irlandii z żoną Basią, wtedy jeszcze dziewczyną, planowaliśmy spędzić tam góra dwa lata, aby uzbierać na potrzebne cele i wrócić. Zaczęła się jednak praca, nowe znajomości i gra w piłkę, bo nigdy nie przestawałem. Nie licząc urlopów, nie było mnie w Polsce 10 lat, z czego siedem lat spędziłem w Irlandii, a trzy lata w Kanadzie.
W Kanadzie?
- Też byłem zdziwiony, kiedy otrzymałem propozycję z Kanady. Z początku odmówiłem, uznając że to zdecydowanie za daleko. Z czasem jednak urodziła nam się córeczka Sara i chcąc zapewnić jej jakąś przyszłość, zdecydowaliśmy się na wyjazd. Później jeszcze przez rok pracowałem w Irlandii.
Wspomniałeś o piłce nożnej. Grałeś tam w jakimś klubie?
- Przez kilka lat reprezentowałem swoją firmę w tzw. lidze biznesowej, utworzonej przeciwko rasizmowi. Grali w niej zawodnicy z różnych narodowości pod takimi nazwami zespołów jak: Zimbabwe, Irlandia, Somalia oraz oczywiście Polska. Mecze odbywały się co niedzielę. Próbowałem również dwukrotnie gry w amatorskich klubach, na podobnym poziomie jak Skawa Wadowice. Różnica polegała jednak na tym, że tam trzeba było płacić za treningi i wpisowe do ligi, musieliśmy również we własnym zakresie zapewnić sobie dojazdy na mecze.
Poważnie? U nas byłoby to nie do pomyślenia...
- A w Irlandii to normalne i chłopaków do gry na takich zasadach jest więcej niż u nas. Jednak dzięki temu, na takim terenie, jakim przykładowo dysponuje Skawa, funkcjonują cztery zadbane boiska stworzone do tego, żeby dzieciaki miały gdzie grać.
Irlandia to rzeczywiście taka "Zielona Wyspa", którą kiedyś obiecano nam sprowadzić do Polski?
- Może zarobki są trochę na wyższym poziomie i wypłaty są w tygodniówkach, co bardziej mobilizuje do pracy. Ale tam też trzeba ciężko harować, uważam że nawet o wiele ciężej niż w Polsce. Ostatnio jednak przez Irlandię przeszła ciężka recesja i wielu Polaków zdecydowało się wrócić do kraju.
Wy także zdecydowaliście się na powrót. Nie kusiło, żeby jeszcze zostać?
- Trzy miesiące urodziło nam się drugie dziecko – syn Olaf, i uznaliśmy, że dosyć tułania się po świecie. Ja znalazłem pracę w zawodzie, z kolei żona otworzyła firmę kosmetyczną. Zamieszkaliśmy w Jaroszowicach i chcemy spróbować ułożyć sobie tutaj życie.
Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło, bo znowu reprezentujesz Skawę, tyle że tą jaroszowicką – po drugiej stronie rzeki. W sześciu spotkaniach tego sezonu strzeliłeś już 7 bramek. Taki gość jak Ty marnuje się przecież w C klasie.
- Uważam, że to był dobry ruch. Mam spore braki szybkościowe i kondycyjne. Jeśli miałbym od razu pójść do wyższej ligi i zrobić z siebie pośmiewisko to wolę sobie spokojnie potrenować i dojść do optymalnej dyspozycji, niż się denerwować. W zimie zdecyduję co dalej. Zadeklarowałem się w Jaroszowicach, że jeżeli po pierwszej rundzie będziemy się liczyć w walce o awans, to zostaje w tam na rundę rewanżową.
Nie było ofert z innych klubów?
- Było i to sporo. Miałem telefony z zaproszeniem na treningi, m.in. z Iskry Klecza, Kalwarianki i Zapory Porąbka. Uznałem jednak, że na początek nie interesuje mnie wyższa liga niż B klasa.
A ze Skawy Wadowice nie dzwonili?
- Przebywając pod koniec marca na urlopie, byłem na jednym treningu w Skawie i trener Olszowski pytał mnie wtedy o ewentualną chęć powrotu. Chodziło wtedy raczej o końcówkę poprzedniego sezonu i pomoc w walce utrzymanie. W tym sezonie konkretnej propozycji jednak nie było.
A gdyby taka propozycja się pojawiła?
- Gdyby Skawa zgłosiła zespół rezerw do C klasy, bo wiem że były takie plany, to pewnie przez sentyment bym się zdecydował.
Uczucie do Twojego macierzystego klubu zatem pozostało...
- Skawa na zawsze pozostanie w moim sercu. Spędziłem w tym klubie 13 lat i to był wspaniały okres. Cieszyło się jak się grało, mieliśmy wspaniałych kibiców, których na meczach u siebie pojawiało się często ponad 1000.
Ale po kolei... Jak w ogóle trafiłeś do Skawy?
- Do Skawy przyjął mnie Jacek Zarzycki, kończyłem wtedy drugą klasę podstawową. To on był moim pierwszym trenerem i to on mnie wychował. Ma niesamowity kontakt z młodzieżą i duży warsztat trenerski. W mojej przygodzie z piłką prowadziło mnie jednak wielu innych świetnych trenerów. Kiedy miałem 15 lat, trener Krystian Nowak zabrał mnie na obóz pierwszej drużyny do Juszczyna. W zespole Skawy grali wtedy jeszcze tacy piłkarze, jak Wiesiek Gąsiorowski, Darek Kolber, Paweł Graca, Maciej Żak czy Mariusz Miarka. Debiut w lidze seniorów zaliczyłem jednak trochę później za trenera Eugeniusza Fornalczyka. Pamiętam, że zagrałem w zremisowanym 0:0 meczu z Jawiszowicami.
A później szybko stałeś się ulubieńcem kibiców, zostając w wieku zaledwie 20 lat królem strzelców okręgówki w sezonie 2002/2003, w którym awansowaliście do czwartej ligi.
- To były niezapomniane chwile. W całym sezonie strzeliłem wtedy 24 albo 25 bramek. W pamięci utkwił mi gol strzelony nożycami z Błyskawicą Marcówka po zagraniu Krzyśka Dyrcza i bramka w debrach z Beskidem w 93 minucie na 3:2 po podaniu Piotrka Jamroza. Najważniejsze w mojej przygodzie w Skawie było chyba jednak trafienie na 1:0 z Iskrą Klecza w słynnym meczu o awans do IV ligi. Pamiętam, że cały stadion po tym golu wstał i bił brawo, a na trybunach było wtedy półtora tysiąca kibiców.
Były wtedy jakieś zapytania z wyższych lig?
- Byłem na testach w Cracovii i Kalwariance, ale jakoś nie wyszło.
Kibicowanie Skawie było wtedy bardzo modne. Sam przed każdym spotkaniem wycinałem z kolorowych gazet słynne „confetti", a w sklepie papierniczym kupowałem rolki do kasy fiskalnej, które służyły jako serpentyny.
- Kibice bardzo nas wspierali. Po awansie do IV ligi poskładali się i zorganizowali nam zakończenie za własne pieniądze. Jeździli z nami na mecze wyjazdowe. Na mecz w czwartej lidze do Niepołomic pojechali za nami trzema busami. Szkoda, że tak krótko to trwało.
W pierwszym sezonie w czwartej lidze zajęliście wysokie szóste miejsce. Wówczas także strzelałeś jak na zawołanie, ale już w kolejnym sezonie spadliście do okręgówki, a Ty po zakończonych rozgrywkach wyjechałeś za granicę.
- To był najbardziej przykry moment w mojej przygodzie z piłką. Praktycznie całą rundę wiosenną leczyłem wtedy kontuzję i nie mogłem pomóc chłopakom w walce o utrzymanie. Pół roku później, będąc na urlopie, zagrałem jeszcze w meczu noworocznym z Iskrą Klecza.
W lokalnych mediach pojawiły się wtedy informacje, że gdyby klub spełnił Twoje żądania finansowe, to byś został. Ile w tym było prawdy?
- Ktoś tam przekręcił, że zażądałem 2500 złotych na miesiąc i pracę, aby wrócić do Skawy i zrezygnować z wyjazdu do Irlandii. To była nieprawda. Nigdy nie stawiałem żadnych warunków finansowych.
Jak porównasz obecną Skawę z tą, w której Ty występowałeś?
- Cieszę się, że coś drgnęło. Mam tutaj na myśli ostatnie sukcesy siatkarek. Chwała tym dziewczynom, bo musiały przejść długą drogę, aby awansować do drugiej ligi. A co do piłki nożnej - to uważam, że w Wadowicach powinna być minimum trzecia liga, bo to miasteczko zasługuje na więcej, niż mamy.
W ostatnich latach do Skawy powróciło wielu zawodników, którzy grali z Tobą w jednej drużynie.
- Moim zdaniem prezes Jamróz dobrze robi, sprowadzając do klubu byłych zawodników i nadal powinien to robić, bo jest jeszcze wielu takich piłkarzy w okolicznych wioskach, jak Bartek Praciak, Konrad Krawczyk czy Krzysiek Paśnik. Ale Skawa powinna również szukać młodych piłkarzy po niższych ligach, bo gra wielu zdolnych zawodników. Problem jednak w tym, że kluby nie potrafią ze sobą współpracować i blokują rozwój młodych piłkarzy, żądając kolosalnych pieniędzy za transfer. W samej Skawie Jaroszowice jest ze 3, 4 chłopaków, którzy spokojnie poradziliby sobie w okręgówce.
Czy jest szansa, że Ty także powrócisz kiedyś do wadowickiego klubu?
- Nie ukrywam, że chciałbym kiedyś zagrać po drugiej stronie rzeki, bo nie jestem jeszcze taki stary, ale po tylu latach podchodzę do tego z dystansem. Mam żonę, dwójkę dzieci i jeśli miałbym jeszcze zagrać na poziomie okręgówki, to musiałbym się temu całkowicie poświęcić. Inicjatywa powinna jednak wyjść ze Skawy, a takiej do tej pory nie było.
Ostatnie pytanie. Skąd wziął się Twój pseudonim „KOJA"?
- Będąc dzieckiem nudziłem mamę, żeby kupiła mi „kojki", zaczęli więc do mnie mówić „koja" i tak już zostało...
Dziękuję za rozmowę.
}} Zobacz: Galeria archiwalna
{gallery}SkawaMikolajczyk{/gallery}
Dyskusja: