Polacy nie mają wątpliwości i ludzie w regionie również. To zwykły skok na kasę. Podwyżki pensji o minimum 50 procent dla "klasy próżniaczej" w okresie epidemii i rekordowej, jak podał GUS, recesji gospodarczej, to już nie tylko strzał w kolano.
Prawo i Sprawiedliwość zanurkowało głęboko, aż do poziomu mułu ciągnąc na dno ze sobą pozostałe partie, w tym Koalicję Obywatelska. W myśl zasady nie pchać się do koryta, bo koryto jest wielkie i wszystkie świnie się wyżywią, politycy każdej opcji zagłosowali w piątek wyjątkowo zgodnie.
Podwyżki dostaną wszyscy ważni od prezydenta, przez cały rząd, posłów, senatorów, a nawet samorządowcy.
Tyle tylko, że ci ostatni zostali postawieni w sytuacji nieco trudnej wizerunkowo. Zgodnie z ustawą będą musieli wystąpić do rad gminnych o zmianę uposażenia tak, by mogli zarabiać 50 procent więcej, czyli minimum 14.000 złotych pensji zasadniczej.
Tak jak w przypadku premiera czy ministrów, bazą dla pensji przedstawicieli władz samorządowych będzie podstawowa pensja sędziego Sądu Najwyższego. Tę wylicza się według zasady: średnie wynagrodzenie z II kwartału roku poprzedniego (w 2019 roku było to 4839,24 zł brutto) pomnożone przez 4,13. Daje to około 20 tys. zł brutto podstawy (19 986 zł brutto).
Marszałek, wicemarszałek i członkowie zarządu województwa mieliby zarabiać maksymalnie do 75 proc. takiej podstawy, czyli około 15 tys. zł (14 989 zł brutto).
Starosta, wicestarosta oraz członkowie zarządu powiatu mogą zarabiać do 58 proc. tej podstawy, czyli do 11,6 tys. zł (11 581 zł brutto), z kolei burmistrzom, wójtom i prezydentom miast ustawiono wyższy limit – do 70 proc. wynagrodzenia podstawowego sędziego SN, czyli 14 tys. zł (13 990 zł brutto).
To oczywiście pensje zasadnicze bez dodatków, a te mogą wynieść od 3 do nawet 6 tysięcy złotych. To oznacza, że samorządowcy po zmianach mogą zarabiać od 17 do nawet 20 tysięcy złotych.
Czy wygra chciwość i w lokalnych samorządach posypią się uchwały podwyższające pensje naszym włodarzom?
Dyskusja: