DZIEWCZYNA Z ROCZYN
Martyna Zydek pochodzi z Roczyn koło Andrychowa. Tam też chodziła do podstawówki i gimnazjum. W Kętach uczyła się w liceum. Choć na początku myślała, że jej przyszłość związana jest z kosmetologią to jednak postawiła na sport. Już od najmłodszych lat lubiła piłkę ręczną i narciarstwo. Szybko okazało się, że swoje życie zwiąże z dala od domu rodzinnego.
Odwiedzając kuzynkę w Gdańsku, tam właśnie sama postanowiła osiąść, tam też spotkała swojego narzeczonego. Razem połączyła ich pasja do sportu. Martyna chciała zostać trenerem personalnym, spełniała się w podnoszeniu ciężarów, szczególnie dobra była w przysiadzie z ciężarem i martwym ciągu.
NICI Z PLANÓW. O KROK OD ŚMIERCI
24 lipca 2016 roku o godzinie 22:40 załamał się jej cały świat. To było gdzieś koło Częstochowy,
Chciałam odwiedzić rodzinę. Stwierdziłam, że szybciej będzie jak skorzystam z usług kierowcy, który ogłaszał się na za pomocą portalu "blablacar". Miał bardzo dobrą opinię - opowiada nam Martyna, w czasie spotkania w wadowickiej restauracji.
Jechali droga krajową nr 1, jak mówi Martyna, kierowca jechał bardzo szybko, ale dowiedziała się o tym później. Tuż po tym jak na krajówce, w okolicach Częstochowy, w Bogusławicach, inny samochód wymusił im pierwszeństwo. To był moment.
Słyszałam tylko jak kierowca przeklął. W momencie uderzenia spałam na tylnym siedzeniu, byłam przypięta pasami. Od razu zorientowałam się, że nie czuję nic od pasa w dół. Później auto dachowało- mówi nam Martyna, a do jej oczu napływają łzy.
Jej narzeczony też się wzruszył. Widać, że cały czas wydarzenie sprzed ośmiu miesięcy robi na nich ogromne wrażenie. Pamięta wszystkie szczegóły wypadku, była w pełni świadoma. Słyszała chaos, pierwszy brak karetek, a później segregowanie rannych.
Mieliśmy szczęście w nieszczęściu, tuż za nami jechali ochotnicy z lokalnej straży pożarnej i lekarka. Zanim przyjechali wezwani ratownicy, to oni pierwsi udzielali nam pomocy - dodaje nasza rozmówczyni.
Były trzy osoby poszkodowane, ona i dwie osoby z tego drugiego auta. Później okazało się, że przeżyła tylko Martyna.
Już wtedy wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, żeby chodzić - mówi.
Fot. Rafał Cieślak/czestochowa998.pl
CHORA RZECZYWISTOŚĆ W SZPITALACH. LUDZIE TRACĄ NADZIEJĘ
Nie spodziewała się, że walka o zdrowie będzie rzeczywista walką.
Przez miesiąc leżała w szpitalu w Częstochowie. To tam lekarze poinformowali ją, że już nie będzie chodzić, że nie ma co liczyć na następny cud. Ma przecież złamany kręgosłup.
Martyna, jak się okazuje, jest fajterką, postanowiła nie dać za wygraną, o czym poinformowała lekarzy i jak tylko nadarzyła się okazja przeniosła się do Polskiego Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej w Krakowie. Nagle jej rokowania, ja za sprawą magicznej różdżki, zmieniły się o 180 stopni.
Lekarze powiedzieli - będzie dobrze. Ta różnica w opiece jest ogromna - mówi nam Martyna i zastanawia się, czy różnica w finansowaniu usług może mieć aż taki wpływ na zachowanie się lekarzy. Przecież, jej choroba nagle nie zmieniła się w ciągu miesiąca. A jeden z lekarzy, w państwowym szpitalu, prosto w oczy potrafił jej powiedzieć, że już "piłki nie kopnie".
To, co przez wiele miesięcy przeżywała Martyna w szpitalach jest naprawdę obszernym tematem do opisania.
NA SOBIE TESTUJE TERAPIE. "CHCEMY POMAGAĆ INNYM"
Okazuje się, że w Polsce nie ma systemu rehabilitacyjnego dla ludzi po wypadkach. Widząc, jak moja koleżanka ze szpitala w Jaworzu, w którym byłam 4 miesiące, załamała się po operacji guza mózgu, stwierdziłam, że powinnam zrobić coś by ludzie nie tracili nadziei. Bardzo to przeżywam, że ludzie się poddają. Testujemy różne rozwiązania, różne możliwości rehabilitacyjne. Szukamy na własną rękę - opowiada.
Wszystko dlatego, że po wielu miesiącach w polskich szpitalach wróciła do domu bez planu na przyszłość, ale ma dookoła siebie dobrych ludzi. Narzeczony, mama, ludzie z siłowni, w której ćwiczyła przed wypadkiem, i wielu innych.
Tiger Gym zasponsorował mi roczny karnet, dzięki któremu mogę korzystać ze wszystkich sprzętów. Codziennie, bez sobót i niedziel, ćwiczę z trenerem Szymonem Sternikiem, który na moje szczęście jest też fizjoterapeutą - mówi Martyna.
Dzięki szpitalowi Neurosana w Gdańsku po raz pierwszy od wypadku wstała na nogi. Może jeszcze nie samodzielnie, ale w egzoszkielecie, który nie jest niestety refundowany przez NFZ.
Swoje perypetie z wracaniem do formy postanowiła publikować na Facebooku (TUTAJ). Czuje się nieco jak królik doświadczalny. Na swoim ciele testuje bowiem różne sposoby na odbudowanie mięśni, przy okazji tworzy specjalne menu, które tak wyniszczony organizm może zaakceptować.
I ostatnie...jest progres???
Opublikowany przez Martyna Zydek na 28 marca 2017
Korzysta z medycyny naturalnej, której dała szansę i jak mówi, jest pozytywnie zaskoczona efektami. Jej ciało jest "przebodźcowywane" i stymulowane płynem czaszkowo - krzyżowym. Niebawem sprawdzi się w komorze hiperbarycznej. Wszystko po to by stworzyć system, który może w przyszłości pomóc innym ludziom. Razem z partnerem myślą też nad utworzeniem Fundacji, która mogłaby pomagać w zmaganiach ludziom po wypadkach samochodowych.
Jednocześnie Martyna pamięta o tym, że jest coś więcej niż choroba. Stara się dbać o siebie, a w weekendy spędzać czas z najbliższymi tak normalnie jak to tylko możliwe. Oczywiście Gdańsk daje wiele możliwości. Jak zapewnia nasza rozmówczyni ludzie są tam bardzo otwarci, instytucje kultury i ośrodki zdrowia przystosowane dla osób poruszających się na wózkach.
Mam jeden cel, zamierzam znowu chodzić. Może to zająć jakieś dwa lata - oblicza szansę na normalność Martyna Zydek.
Jeśli wszystko pójdzie po myśli dziewczyny, projekt którego się podjęła może okazać się cenną lekcją dla wielu potrzebujących ludzi. Trzymamy kciuki!
}} Zobacz jak Martyna walczy o swoje zdrowie TUTAJ
Dyskusja: