Ziemia Wadowicka także była obszarem walki, mieszkańcy naszego regionu nie poddali się biernie najazdowi a komunistycznych agentów na tym terenie nie było początkowo zbyt wielu. Zorganizowana zbrojna walka wielkich oddziałów partyzanckich trwała do 1947 r., mniejsze grupy pozostałe po rozbiciu tych zgrupowań przez NKWD i podporządkowaną mu bezpiekę walczyły jeszcze do połowy lat 50. XX wieku. Wiemy o nich coraz więcej.
ZANIM NARODZILI SIĘ WYKLĘCI
Pomimo, że II wojna zakończyła się w Europie wiosną 1945 r. Rzeczpospolita Polska, pierwsze państwo napadnięte we wrześniu 1939 r. przez agresorów, nie odzyskała wolności. O tej agresji i ówczesnych agresorach w polskiej narracji historycznej też nie zawsze i nie wszystko pisano.
Przez nieomal półwiecze ustanowionej przez przywódcę Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich Józefa Stalina władzy sowieckiego namiestnictwa w Polsce – nazywanej wtedy dla odróżnienia od suwerennej Rzeczypospolitej „Polską Ludową" a później urzędowo przezwanej Polską Rzeczypospolitą Ludową – przypominano tylko jednego z agresorów – hitlerowskie Niemcy czyli III Rzeszę kierowaną prze Adolfa Hitlera. Dopiero po odrzuceniu przez naród w 1989 r. władzy komunistów oficjalnie przypomniano, że był także drugi agresor – właśnie komunistyczny ZSRS pod wodzą J. Stalina, który współdziałał z A. Hitlerem.
Powinniśmy jednak pamiętać, że w 1939 r. był także trzeci agresor, który niewątpliwie zachęcony do tego przez obydwa wspomniane państwa, ochoczo przyłączył się do najazdu na Polskę. Była to Słowacja, nasz południowy sąsiad. Najpierw otrzymała za to od Hitlera beneficja w postaci okupacji polskiego Spisza i Orawy, za to później od Stalina cięgi prawie takie jak Polska i rachunek w postaci utraty części terytorium własnego, czy tzw. Rusi Zakarpackiej.
Taki klasyczny paradoks „dziejowej sprawiedliwości" w wykonaniu tego zbrodniarza. Ale w sercach i umysłach tamtejszych mieszkańców pozostała pamięć doznanych od wielu wysługujących się hitlerowcom Słowaków krzywd. Potęgował to fakt, że ci sami Słowacy, którzy wcześniej prześladowali Polaków korzystając z protektoratu Hitlera, teraz wysługiwali się komunistom.
Dlaczego przypominam o tym przy okazji Wyklętych? Odpowiedź jest prosta. Po wojnie jednym z największych zgrupowań partyzantki antykomunistycznej w kraju, działającym na Podhalu, dowodził major Józef Kuraś „Ogień". Część podległych mu oddziałów działała właśnie na terenie Spisza i Orawy, które powróciły w granice Polski. Wyrównywano rachunki krzywd okupacyjnych, karano hitlerowskich i sowieckich kolaborantów.
Dzisiaj po latach spadkobiercy owych ukaranych za kolaborację należą do najzagorzalszych krytyków powojennego podziemia niepodległościowego w ogóle, a Zgrupowania „Ognia" tym bardziej. Można rzecz, że jest to klasyczny przykład rodowodu i antywartości przyświecających piewcom epoki PRL.
Chociaż na Ziemi Wadowickiej problemu etnicznego nie było, rodowód i „wartości" przeciwników podziemia niepodległościowego były podobne.
Do komunistycznego aparatu bezpieczeństwa garnęli się najbardziej fanatyczni wrogowie Polski, okupacyjni współpracownicy niemieckiej policji i żandarmerii, szmalcownicy oraz wszelcy przedstawiciele marginesu społecznego i świata przestępczego. I to tego o słabym charakterze, bowiem charakterni kryminaliści woleli pozostać przy swoim „fachu" a porządni pijaczkowie pić bez okrywania tego mundurem. Do 1950 r. przez szeregi funkcjonariuszy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Wadowicach przewinęło się około 200 ludzi. Niektórzy nie wytrzymywali presji i zwalniali się ze służby po kilku miesiącach , a czasem nawet tygodniach. Jedną z podstawowych codziennych czynności ówczesnych funkcjonariuszy „praworządności ludowej" było picie wódki w niemałych ilościach.
Nic zatem dziwnego że kiedy już przestawali być potrzebni ludzie do katowania i strzelania, a zaczęto stosować bardziej wymyślne formy niszczenia przeciwnika (czyli Polaków myślących samodzielnie), masowo zwalniano owych funkcjonariuszy z pierwszego zaciągu. Bardzo często pod zarzutem pijaństwa czy przekroczenia uprawnień wskutek użycia alkoholu. Zwalniano z tego powodu także wcześniej, bowiem częste były przypadki funkcjonariuszy nie trzeźwiejących w ogóle, pijących rano – dla kurażu, przez dzień – na wzmocnienie i wieczorem – na dobry sen.
Przestępczość funkcjonariuszy była zastraszająca – co najmniej 20 procent czyli co piąty popełnił przestępstwo kryminalne, które zostało ujawnione – co nie oznacza, że właściwie ukarane. Co najmniej kilkunastu wadowickich ubeków popełniło po kilka a nawet kilkanaście czynów karalnych, w tym także morderstw. Co najmniej trzech miało na sumieniu po kilka morderstw.
W takich przypadkach częstą praktyką było przenoszenie funkcjonariuszy do innego powiatu, lub przesuwanie ich na mniej eksponowane stanowiska. Natomiast powszechną praktyką było umorzenie postępowania z powodu „wartości funkcjonariusza dla służby" lub ukaranie dyscyplinarne – np. tygodniem lub dwoma aresztu domowego. W późniejszym czasie wobec funkcjonariuszy dokonujących przestępstw, nawet gwałtów czy niektórych morderstw (zwłaszcza kiedy zginął człowiek związany z opozycją czy podziemiem), szeroko stosowano przepisy dekretu amnestyjnego z 1947 r.
Już w czerwcu 1945 r. Komendant MO powiatu wadowickiego raportował do Komendy Głównej MO za pośrednictwem Wojewódzkiej Komendy w Krakowie, że stan moralny funkcjonariuszy bezpieczeństwa w Wadowicach jest skandaliczny, załatwiają prywatne interesy i porachunki, piją, gwałcą kradną i szabrują oraz utrzymują kontakty z przestępcami, co utrudnia pracę MO i utrzymanie porządku i bezpieczeństwa na podległym terenie. Głównymi sprawcami i prowodyrami owego stanu byli przybyli z Jarosławia funkcjonariusze tzw. grupy operacyjnej tworzącej wadowicki PUBP.
Dzisiaj z ich akt personalnych wiemy, że już w swoich macierzystych urzędach BP należeli do wyróżniających się skłonnościami kryminalnymi i być może właśnie dlatego, aby usunąć ich z terenu gdzie dali się we znaki, zostali przydzieleni do grupy operacyjnej. Szef PUBP przymykał na to oczy, zadowalając się piciem i wykorzystywaniem seksualnym dziewcząt i kobiet osadzonych w tzw. obozie dla volksdeutschy, pozostającym pod nadzorem bezpieki. Praca operacyjna polegała główne na werbowaniu miejscowych kryminalistów i byłych współpracowników niemieckich do pracy dla bezpieki.
Nic zatem dziwnego, że z pierwszych miesięcy działania PUBP w Wadowicach zachowało się bardzo mało dokumentów operacyjnych i informacji o konkretnych działaniach jego funkcjonariuszy. Część pracy operacyjnej prowadzili natomiast na Ziemi Wadowickiej współpracownicy WUBP z Krakowa oraz NKWD, którzy dla dokonywania aresztowań czy pacyfikacji wzywali z reguły albo kompanię tzw. baonu operacyjnego WUBP, albo pododdziały NKWD.
WIARA,NADZIEJA, MIŁOŚĆ...
Skoro przestępcy i zdrajcy byli przyjaciółmi a często beneficjentami Polski Ludowej, to zwykli obywatele nie mogli czuć się bezpiecznie. Stan bezpieczeństwa na naszym terenie – jak wynika z wielu akt Wojskowego Sądu Okręgu Nr 5 i Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie, jak też Sądu Okręgowego w Wadowicach – był znacznie gorszy niż w okresie okupacji hitlerowskiej, mimo, że już za okupacji przestępczość pospolita rozwinęła się do ogromnych rozmiarów, stanowiąc wielką dolegliwość dla mieszkańców.
Na terenie powiatu wadowickiego działało w latach 1945-50 co najmniej 20 zorganizowanych grup bandyckich, kradnących, rabujących i gwałcących ludzi, a często podszywających się pod podziemie. W przypadku co najmniej połowy tych grup w ich szeregach znajdowali się funkcjonariusze lub byli funkcjonariusze UB, względnie byli oni inspiratorami ich tworzenia.
Tym bardziej nie byli bezpieczni żołnierze Polskiego Państwa Podziemnego, walczący z okupantem hitlerowskim i jego agenturą, która obecnie stawała się filarem nowego systemu. Często byli prześladowani przez bezpiekę i przez inspirowanych przez tąż bezpiekę zwykłych bandytów. Bezpieczeństwa ludzi i mienia nie mogli zapewnić milicjanci, którzy przynajmniej oficjalnie do innych zadań przeznaczeni, rekrutowani byli nieco inaczej niż bezpiekowcy, acz przez tych ostatnich traktowani jako wyłącznie organ pomocniczy w zwalczaniu polskiej konspiracji.
Prześladowani żołnierze PPP widzieli często jedyną możliwość przetrwania w lesie, w grupie podobnie ściganych towarzyszy. Tak odtwarzały się oddziały dawnej konspiracji i tworzyły nowe. Cechowała je zazwyczaj dyscyplina i szacunek dla mienia zwykłych obywateli. Nie kradli i nie rabowali, a jeżeli konfiskowali coś, bo przecież potrzebowali jeść i jakoś normalnie żyć, to tylko u zdrajców i zaprzańców narodu polskiego, członków PPR, funkcjonariuszy UB, względnie dawnych volksdeustschów, szczególnie tych, którzy swoją postawą i postępowaniem wyrządzili krzywdę współobywatelom.
Wielu Wyklętych było ludźmi głęboko wierzącymi, pozostali, nawet jeżeli byli przeciętnie pobożni, ot, jak wszyscy wokół, to jednak znali pojęcie przyzwoitości. Dlatego możliwe było zbudowanie z tych ludzi licznych i zwartych a przy tym bardzo zdyscyplinowanych oddziałów. Bo dzięki wierze i przyzwoitości nie przeszkadzały w tym ani temperamenty, ani ideowe różnice. Nie potrzeba było strachu, acz wobec próbujących łamać dyscyplinę kary były surowe. Ale nie było ich wiele, bo i łamanie dyscypliny nie zdarzało się zbyt często. Najczęściej zresztą przypadki łamania dyscypliny zdarzały się ludziom o najsłabszej podbudowie ideowej, którzy do oddziałów trafiali przypadkowo, np. wskutek ucieczki przed poborem do tzw. Ludowego Wojska Polskiego. Ale były naprawdę rzadkie.
Wielu żołnierzy podziemia było dawnymi harcerzami, czy wywodziło się np. z szeregów organizacji narodowych Młodzież Wielkiej Polski oraz Młodzież Wszechpolska, czy peeselowskiego Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici".
Przeszłość harcerską mieli dowódcy podziemia na Ziemi Wadowickiej, major Jan Kęsek „Mieczysław", „Zygmunt" i mjr Władysław Kęsek „Igniewicz" czy kapitan Feliks Kwarciak „Staszek", przeszłość ludową porucznik/kpt. Mieczysław Wądolny „Granit", „Mściciel", narodową kpt./mjr Stefan Sordyl „Niebora".
To tylko niektóre przykłady dowódców, od wczesnej młodości angażujących się społecznie i utożsamiających ideowo z Polską. Głęboko ideowym młodym działaczem MWP był ostatni dowodzący większą zwartą grupą podziemia na terenie powiatu wadowickiego sierżant Mieczysław Spuła/Spóła (tak, w dwóch wersjach pisowni utrwalone zostało jego nazwisko) „Feluś". Działalność konspiracyjną rozpoczynał w drużynie dywersyjnej Narodowej Organizacji Wojskowej – Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Wraz z nim działali w MWP i NOW m.in. Fryderyk Filek „Puch", Marian Zeman „Proch", „Wilk" i Jan Batko „Ryś". Nazwiska znane w Wadowicach. W imieniu Polski Podziemnej wykonywali m.in. wyroki śmierci na zdrajcach. Młodzi, głęboko ideowi chłopcy, kochający Polskę i pragnący normalnie żyć, zamiast nagród za swoją przeszłość inwigilowani i prześladowani przez wiele kolejnych lat. M. Zeman musiał uciekać za granicę i nigdy nie dane mu było powrócić do ojczyzny. Pozostałym różnymi metodami utrudniano normalne życie. Bo to byli Żołnierze Wyklęci których w resorcie i propagandzie komunistycznej nazywano „bandytami" a po latach sfrustrowany funkcjonariusz bezpieki na swoim blogu określił ich jako „gwałcicieli i morderców". Czyżby?
W zachowanych aktach bezpieki oraz komunistycznych sądów nie ma żadnego śladu, że na Ziemi Wadowickiej z wyroku Żołnierzy Wyklętych zginęła choćby jedna osoba niezasadnie. Zdarzały się śmierci przypadkowe, w walce. Są przypadki śmierci zadanej przez agentów bezpieki pod pozorem wyroku podziemia. Są wreszcie ofiary, i tych jest co najmniej kilka, śmiercią których obciążono podziemie, a które zginęły bądź z rąk funkcjonariuszy UB, bądź pospolitych przestępców bez politycznego uzasadnienia. I wreszcie kilkanaście kolejnych ofiar, żołnierzy, funkcjonariuszy UB czy MO oraz osób cywilnych, które poniosły śmierć wskutek wypadków w trakcie służby lub działań organów bezpieczeństwa, bez jakiejkolwiek nawet obecności podziemia w pobliżu. Także ich wpisano w poczet „poległych za władzę ludową". Zastrzelonych w kłótni, najczęściej po pijanemu, lub wskutek nieostrożnego czy nieumiejętnego obchodzenia się z bronią, przejechanych przez samochody.
Nie ma ani jednego dokumentu potwierdzającego dokonanie gwałtu przez Żołnierzy Wyklętych. Są natomiast dokumenty potwierdzające gwałty dokonane przez funkcjonariuszy PUBP oraz agentów UB czy Informacji Wojskowej. Są dokumenty potwierdzające zmyślenia rzekomych gwałtów dokonanych przez podziemie. Nazwiska gwałcicieli są znane – nie ma wśród nich Żołnierzy Wyklętych. Nazwiska fałszerzy historii także są znane – i także nie ma wśród nich Żołnierzy Wyklętych. I jest wiele dowodów, że to Żołnierze Wyklęci chronili ludność przed rozpasaniem bezpieki oraz przestępcami.
ZA TO, ŻE SZLI DROGĄ WOLNYCH POLAKÓW - ODDAJMY IM HOŁD
Przywracanie pamięci i prawdy o Niezłomnych trwa. Wadowickiemu podziemiu niepodległościowemu oddaliśmy w tym roku hołd m.in. podczas zorganizowanej w Sejmie Rzeczypospolitej pod patronatem Prezydenta RP Andrzeja Dudy konferencji naukowej Żołnierze Wyklęci. Droga Wolnych Polaków. Przypomniałem tam nazwiska dowódców, niektórych żołnierzy, organizacje, w ramach których walczyli: NOW, NZW, Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość oraz Armię Polską w Kraju.
Ta ostatnia organizacja to zarazem kolejne wcielenie zorganizowanych struktur PPP, które właśnie na Ziemi Wadowickiej i Podhalu miało największe zgrupowania partyzanckie, m.in. zgrupowanie „Ognia" i oddział „Mściciela". Przypomniałem oddziały: „Błyskawicę", „Błysk-Bunt", „Burzę", „Huragan" i „Churagan", pisany tak nieortograficznie dla odróżnienia od swojego imiennika, pododdziały „Wolność", „Wisła" czy „Zemsta Katynia".
Wszyscy stanęli symbolicznie do apelu w Sali Kolumnowej Sejmu RP wokół ryngrafu z munduru kpt. Feliksa Kwarciaka. Przypomniałem tragiczne losy wielu z nich oraz fakt, że nie tylko skazano ich na zapomnienie, ale także całkowicie zafałszowano ich historię, pisząc ją rękoma prześladowców i morderców oraz dyspozycyjnych partyjnych historyków. Dziękowali za przywracanie ich pamięci kombatanci, m.in. kapitan Józef Oleksiewicz z działającego w powiecie myślenickim oddziału Narodowych Sił Zbrojnych Jana Dubaniowskiego „Salwy", który powiedział o nich m.in. „wspaniałe chłopaki w walce i porządni koledzy w więzieniach". Niewątpliwie wiedział o czym mówi, bo w swojej więziennej katordze spotykał ich w kilku komunistycznych najcięższych więzieniach.
To tym wspaniałym chłopakom i porządnym kolegom oddamy im hołd także w Wadowicach podczas mszy św. w Bazylice oraz przed Pomnikiem Katyńskim. Byli wszak kontynuatorami i następcami tych, których oprawcy z NKWD – ojca i matki UB – wymordowali na Wschodzie.
W minionym roku na krakowskim Cmentarzu Rakowickim odnaleziono miejsce pochówku ppor. Mieczysława Kozłowskiego „Żbika", „Bunta", a zatem prawdopodobnie także zgładzonych wraz z nim podkomendnych. Badania genetyczne niewątpliwie pozwolą na precyzyjne ustalenia. Objęliśmy opieką groby Mieczysława Spóły i zamordowanego wraz z nim Kazimierz Kudłacika „Zenita". W Katowicach na więziennej działce Cmentarza Panewnickiego odnaleziony został grób majora Jana Kęska rozstrzelanego 1 kwietnia 1954. Trwają badania naukowe, archiwistyczne i archeologiczne oraz prokuratorskie śledztwa. Jest nadzieja na znalezienie godnego miejsca pochówku dla większości z nich. Jest to ta sama nadzieja, która towarzyszyła im gdy szli walczyć o Suwerenną Polskę. Cześć i chwała Bohaterom!
MICHAŁ SIWIEC - CIELEBON
Dyskusja: