Osoby, które dają się nabrać na ich łzawe historie, to najczęściej przyjezdni.
Miejscowi rozpoznają już twarze i omijają z daleka - mówi nam sprzedawca w jednym ze sklepów w centrum Wadowic.
Mężczyźni żebrzący o pieniądze i papierosy, najczęściej pojawiają się w dwóch lokalizacjach. To ścisłe centrum, czyli rynek oraz plac Kościuszki, gdzie parkują przyjezdni.
Przyjechaliśmy z Gdańska, tam też ich jest sporo, ale pierwszy raz się spotykam z sytuacją, gdy podchodzi do mnie w restauracji, gdy jem, pijany człowiek i sępi - mówi Radosław, którego spotkanie z wadowickim "żulem" kosztowało 2 zł. - No, nie chciał się odczepić, wiec taki podatek od szczęścia.
Kilak razy dziennie straż miejska w Wadowicach odbiera interwencje, dotyczące zachowania miejscowych "artystów".
Są natarczywi, ale trzymają się pewnych wzorców zachowań. Nie bywają agresywni — słyszymy od strażników.
Przy czym mundurowi oceniają, że problem nie jest ani nowy, ani większy.
Może tylko latem bardziej widoczny. Na dworze gorąco, wystarczy trochę alkoholu i delikwent czy delikwentka pada. Straż miejska mówi, że - w miarę możliwości - stara się zaglądać we wszystkie miejsca, które upodobali sobie żule (mundurowi tak o nich nie powiedzą). Strażnicy zapewniają też, że reagują na każde zgłoszenie.
Od czasu do czasu na rynku w Wadowicach pojawi się radiowóz policji. Ich nasi bohaterowie boją się najbardziej, bo jak mówią "niebiescy" lubią jeździć na wycieczki. Właściwie nie ma dnia, żeby kogoś nie „odesłali” do izby wytrzeźwień. Ale oni wracają.
Trochę jak z gołębiami. Raz nakarmisz, to wrócą. W Wadowicach mają w pewnym sensie Eldorado, bo przyjezdni kierowani dobrocią dają im mimo wszystko drobne, więc mają stały dopływ pieniędzy - mówi anonimowo jeden z restauratorów.
Dla restauratorów w rynku "żule" i gołębie to prawdziwe utrapienie.
Trudno się od nich odgonić. Psują nastrój i interes. To nieprzyjemna wizytówka wadowic - dodaje właściciel kawiarni z kremówkami.
Na placu Kościuszki, na parkingu w środę jeden z wadowickich obieżyświatów metodę miał prostą. Gdy tylko zobaczył zaparkowany samochód na obcych rejestracjach, podchodził do kierowcy i pasażerów. Mimo upomnień obsługi parkingu mężczyzna wracał.
Nic mu nie zrobią, bo zagadać zawsze można. Na dziesięciu nagabywanych przyjezdnych niemal połowa coś tam rzuci - podlicza dziewczyna, która pracuje w pobliskim sklepie i od dawna obserwuje to zjawisko.
Pani Marta z Wadowic twierdzi, że zna ich wszystkich nawet z imienia. Codziennie przechodzi na rynek dwa razy. Emerytka lubi obserwować miasto.
Jest ich siedmiu. Dokładnie siedmiu, jak siedmiu krasnoludków. Jedyny sposób na nich, to nie dawać, nie dawać i jeszcze raz nie dawać. Jeśli się odmówi, to nic złego nie zrobią. Nigdy nie byłam świadkiem sytuacji, gdy kogoś zaatakowali. Wyglądają groźne, ale to ludzie smutni i z trudnymi życiorysami. Może to dobrze, że są, niech ludzie uczą się asertywności - komentuje kobieta.
Dyskusja: