Po odświętnych uśmiechach i deklaracjach o "dobru ucznia" w szkołach zaczyna się denerwująca rzeczywistość. Niemal dwa sezony pandemicznej organizacji nauczania pozwoliły zapomnieć, że edukacja stacjonarna i polska szkoła to wciąż anachroniczny system pracy. Do tego niedawna reforma edukacji dołożyła swoje.
Uczniowie właśnie poznają swoje plany lekcji i niestety duża część robi wielkie oczy. Po pandemii coś, co było sporadyczne, staje się normą. Chodzi o lekcje od bladego świtu, a właściwie już nawet nie od bladego świtu, jeśli weźmiemy pod uwagę czas zimowy.
Wszystkie szkoły średnie w powiecie wadowickim wprowadziły naukę od godz. 7.10. Oczywiście są dni, kiedy poszczególne klasy przychodzą na późniejsze godziny, ale to i tak marne pocieszenie, gdy np. w poniedziałek ma się na 7.10, a we wtorek na godz. 13. I właśnie ten chaos w planach lekcji bywa powodem frustracji.
Moja córka ma godz. 7.10 w szkole w Wadowicach. Niestety, nie jest z Wadowic, więc musi dojechać. Biorąc pod uwagę połączenia busów, musi wstać do szkoły tuż po piątej - skarży się mama 15-latki, która do nas zadzwoniła.
Nie ma co wdawać się w niuanse planów lekcji w poszczególnych szkołach. Fakt jest taki, że żadna z nich nie uniknęła problemu godziny 7.10.
Uczciwie trzeba jednak dodać, że na drugim biegunie jest też całkiem logiczne przeświadczenie, że skoro wcześniej się zaczyna, to i wcześniej się kończy.
Ta zasada sprawdza się w liceach w Wadowicach, Kalwarii Zebrzydowskiej, czy w Andrychowie, ale już nie zawsze i niekoniecznie w CKZiU (technikach i zawodówkach), gdzie zajęcia potrafią trwać do 19 czy 20 wieczorem.
Niektóre placówki postąpiły nawet hardcorowo wrzucając na początek dnia pracy ucznia wymagające przedmioty jak matematyka, czy fizyka.
Nie rozumiem, dlaczego nie mogą robić wtedy religii, albo wuefu? - zastanawia się na forum szkolnym w Wadowicach jeden z rodziców.
Uwagi rodziców jednak nie są uwzględnianie, bo rodzice w szkołach nie mają dużo do gadania. Sam dyrektor okazuje się też. Również niewiele może, bo jest zakładnikiem sytuacji. A ta jest nieco skomplikowana. Reforma oświaty polegająca na likwidacji gimnazjów spowodowała, że w szkołach ponadpodstawowych pojawiło się więcej klas, którym trzeba zapewnić sale i nauczycieli.
I tu pojawia się sedno problemu. Nie tylko brakuje sal do przeprowadzenia lekcji, ale ostatnio nawet nauczycieli. Po prostu ten wymagający zawód przestał być atrakcyjny.
Stąd też tych, którzy jeszcze zostali i ma się ich w gronie pedagogicznym, trzeba szanować i zapewnić im takie godziny pracy, by pojawili się w szkole uwzględniając, że poza macierzystą placówką mogą mieć inne zajęcia - dodatkowe lekcje w innych szkołach, czy korki.
Teoretycznie sprawą mogłoby się zająć kuratorium oświaty, ale w Małopolsce kurator ma inne zmartwienia. Jest na ideologicznej wojnie z LGBT i godzina 7.10 w małopolskich szkołach się ostanie, bo i tak za kilka dni wszyscy się przyzwyczają, a może jeszcze po drodze przejdziemy na naukę zdalną lub hybrydową.
Dyskusja: