Przy szlaku żółtym na Leskowiec stoi budowla, niewielka, zrobiona z "wszystkiego". Nie wszyscy wiedzą, że ma naprawdę ciekawą historię.
Arka miała odpłynąć podczas wielkiego potopu razem z jej budowniczym i właścicielem zarazem - Panem Janem. Nawet i ja miałam obiecane „wejście", by się uratować - opowiada historię Małgorzata, mieszkanka okolicy.
Pan Jan nie żyje już kilkanaście lat, jego arka nadal stoi.
Jak się dowiadujemy, Pan Jan wybudował arkę własnymi rękami z tego co znalazł, zdobył czy też dostał. Mieszkał w niej ponad 18 lat. Jak opowiadał - w zimie bywało najciężej, bo zdarzało się, że cała arka była zakryta śniegiem i wystawał tylko komin, a on przez dwa tygodnie nie mógł z niej wyjść.
Pan Jan był uczynnym i spokojnym człowiekiem. Pomagał w różnych pracach m.in. w schronisku i tym samym zarabiał na mąkę, cukier i papierosy. Zawsze był czysty i nienagannie ubrany a nawet powiedziałabym, że elegancki! Zwłaszcza biorąc pod uwagę warunki, w których mieszkał - opowiada Małgorzata.
Jak dodaje, jako dziecko, w każdą wigilię odwiedzała Jana z usmażonym karpiem, ciastem drożdżowym i tym, co mi mama wpakowała do plecaka.
Po tych śniegach wspinałam się do arki Pana Jana, a on wtedy zawsze częstował mnie z kolei plackami z mąki i wody, które sam upiekł na malutkim piecyku - chyba to była tzw. koza. A placki były dobre, naprawdę dobre. Opowiadał mi też wtedy o swoich rozmowach z Bogiem i o tym kogo zabierze na arkę - dodaje mieszkanka wzniesień Leskowca.
Ludzie zastanawiają, że dlaczego Jan wybrał takie właśnie życie. Jedno jest pewne - był pewny, że jego arka podczas potopu da schronienie jemu i wybranym.
Znaliście tę opowieść?
Dyskusja: