Tydzień temu w Andrychowie na meczu Beskidu z Unią Oświęcim obok zwykłych kibiców usiedli "zadymiarze". Według Radia Kraków było ich około 400. Na boisku lądowały race, w kierunku sektora rodzinnego leciały petardy hukowe.
Jedna z nich raniła Zbigniewa Wójtowicza, który w tym dniu przyszedł na mecz, by kibicować Beskidowi.
W tłum ludzi siedzących na trybunie dla rodziców zostało rzuconych kilkanaście petard. Zaczęła się panika, ludzie zatykali uszy i uciekali. Był płacz dzieci. Jedna petarda spadła na moje kolana. Gdy chciałem ją zrzucić, wybuchła mi w ręce - opowiada sam poszkodowany w rozmowie z Radiem Kraków.
Na stadionie nie było karetki, dotarła dopiero po 15 minutach. Pokrzywdzony trafił do szpitala. Wójtowiczowi amputowano dwa palce: kciuk i palec wskazujący. Być może potrzebne będą kolejne operacje.
Po zakończeniu meczu policjanci wylegitymowali kilku pseudokibiców, jeden z nich dostał mandat w wysokości 500 zł za wniesienie na obiekt petard i rac.
Sprawcy odpowiedzialnego za wypadek zatrzymać się nie udało - informuje Agnieszka Petek z biura prasowego Komendy Powiatowej Policji w Wadowicach.
Według policji to wina organizatorów spotkania, bo za porządek na meczu odpowiada ochrona. Ochrrna jednak podczas przeszukiwania kibiców ani rac, ani petard nie znalazła. W znalezieniu sprawcy nie pomoże monitoring. W sektorze ogrodzonym siatką była bardzo duża grupa stłoczonych osób. Około 300 w miejscu, gdzie powinno ich być 100. Były identycznie ubrane. Zostały także odpalone flary, przez co było spore zadymienie.
Wyodrębnienie sprawcy z nagrania jest bardzo trudne - wyjaśnia rzecznik prasowy komendy wojewódzkiej policji Sebastian Gleń.
Tymczasem po kilku dniach od zdarzenia Małopolski Związek Piłki Nożnej nałożył na klub 750 złotych kary. Zbigniew Wójtowicz jest stolarzem, samotnym ojcem wychowującym dwójkę dzieci. Rany po operacji goją się ciężko. Nie wiadomo, kiedy wróci do zdrowia.
źródło: Radio Kraków
Dyskusja: