Wśród powstańców Warszawy byli także synowie Ziemi Wadowickiej, żołnierze wadowickiego garnizonu czy wychowankowie miejscowych zakładów edukacyjnych. Zaś 23 lata wcześniej, czyli przed 95. laty, w 1920 r. Wojsko Polskie powstrzymało napór bolszewickiej Pierwszej Armii Konnej na Wołyniu i odbiło Brody, broniąc niepodległości Polski, odzyskanej niespełna trzy lata wcześniej. Ten napór najeźdźców powstrzymali żołnierze 12 pułku piechoty Ziemi Wadowickiej. Zatem dla Wadowiczan te dwie daty znaczące i symboliczne powinny być nie tylko z owego ogólnonarodowego powodu, że obchodzone w tym dniu rocznice są w historii Rzeczypospolitej ważne, ale także dlatego, że wydarzenia, które symbolizują, były dniami chwały dla Wadowiczan.
1 sierpnia po raz pierwszy – rok 1920
Od połowy października 1919 r. żołnierze 12 pułku piechoty zwanego Pułkiem Ziemi Wadowickiej walczyli na froncie przeciwbolszewickim. Pierwotnie wadowiczanie uczestniczyli w zmaganiach na północno-wschodnim pograniczu dawnej Rzeczypospolitej, w ramach Frontu Litewsko-Białoruskiego. Kiedy w początkach czerwca 1920 roku wskutek bolszewickiej ofensywy na froncie południowo-wschodnim Wojsko Polskie zmuszone zostało do podjęcia manewru odwrotowego, dla wzmocnienia sił polskich na tym odcinku skierowano na południe krakowską 6. Dywizję Piechoty, a w jej składzie m.in. wadowicki pułk. Wadowiccy żołnierze walczyli o utrzymanie przyczółka mostowego Malin-Korosteń, w kierunku którego wycofywała się 2. Armia generała Edwarda Śmigłego-Rydza, wcześniej wyzwalająca Kijów, wraz z wspierającymi ją sojuszniczymi wojskami ukraińskimi.
Po połączeniu grupy gen. Śmigłego z głównymi siłami WP żołnierze 12 pp znaleźli się naprzeciwko słynnej bolszewickiej Pierwszej Konarmii czyli Armii Konnej Siemiona Budionnego. Wadowicki pułk, powstrzymał napór jej wojsk po raz pierwszy 19 czerwca 1920 r. pod Suszkami, odrzucając kilkakrotne uderzenia wielokrotnie przeważających sił bolszewickich.
Po raz kolejny pułk starł się z wojskami Budionnego 29 lipca na przedpolach znanego z historii i literatury Beresteczka, osłaniając przed naporem bolszewików kierunek na Lwów. Kiedy bolszewicy zajęli Brody wadowiczanom przypadł w udziale decydujący atak w kierunku tego miasta – przez Leszniów – i na tym odcinku 1. i 2. sierpnia 1920 r. mimo zmasowanego ognia rosyjskiej ciężkiej artylerii oraz kilkakrotnych sowieckich kontrataków dwunastacy atakiem na bagnety przełamali opór znacznie silniejszych sił nieprzyjaciela i doprowadzili do odbicia Brodów. Były to pierwsze sukcesy wojsk polskich na froncie południowo-wschodnim od czasu majowej ofensywy na kierunku kijowskim.
Bitwa leszniowska przeszła do historii WP, a na cmentarzach w Beresteczku i Leszniowie pozostało kilkanaście mogił żołnierzy Ziemi Wadowickiej. Wśród poległych był m.in. jedyny oficer 12 pp - wadowiczanin poległy na froncie, podporucznik Jan Antoni Władysław Hernich, który padł po południu 1 sierpnia w walce na bagnety jako dowódca 9 kompanii.
W kilkudniowej bitwie pod Brodami polegli także: kapral Leopold Bandura, kpr. Jan Bentkowski vel Bętkowski, szeregowy Ignacy Frączek, szer. Polikarp Gąsior, szer. Feliks Gusztal, kpr. Feliks Hałas, szer. Karol Jagosz, szer. Jan Makowski, szer. Jan Sanok vel Sanak, szer. Andrzej Suchoń, szer. Bronisław Szkutnik, szer. Władysław Trzciałkowski vel Trzeciałkowski, szer. Andrzej Wawak oraz ppor. podlekarz (medyk bez ukończonych pełnych studiów) Szymon Węgrzyn, a kilkunastu kolejnych dwunastaków zmarło wskutek odniesionych ran w następnych dniach w szpitalach polowych. Pułk walczył później na przedpolach Lwowa i brał udział w polskiej kontrofensywie do końca września 1920 r.
Niepodległość odzyskana w 1918 r. została drogo okupiona krwią Polaków przelaną w walkach o jej utrzymanie i granice Rzeczypospolitej w latach 1918-21. Tablica dedykacyjna na Pomniku Poległych Żołnierzy 12 Pułku Piechoty mówi o liczbie „350. Wiernych Synów Ojczyzny ległych w bojach o jej wolność i granice", ale dzisiaj wiemy, że straty Pułku Ziemi Wadowickiej były w tych walkach znacznie większe. Informacja na pomnikowej tablicy nie jest zafałszowana. Jej treść wynika ze stanu wiedzy historyków wojskowości w chwili, kiedy pomnik był fundowany – w listopadzie 1928 r.
Prace nad „listą strat" WP trwały natomiast w Wojskowym Biurze Historycznym aż do 1934 r. i dopiero wtedy opublikowane zostało zbiorcze kompendium, acz jego twórcy i wtedy zastrzegli się, że dane te nie są ostateczne i kompletne. Warunki w jakich Polakom przyszło się bić w tamtych latach nie ułatwiały stosowania i dochowania biurokratycznych procedur związanych z przyjęciem żołnierzy na stan oddziałów wojskowych, a nierzadko wręcz uniemożliwiały prawidłowe odnotowanie przyczyn ich ubycia z szeregów. We wspomnianej publikacji ujęto ponad 46 tysięcy poległych i zmarłych polskich żołnierzy, których los był znany. Równocześnie wiadomo było, że co najmniej drugie tyle poległo bezimiennie lub zmarło w niewoli, najczęściej bolszewickiej, ale wcześniej także ukraińskiej czy czeskiej. Pułk Ziemi Wadowickiej stracił bezpowrotnie wskutek śmierci na polu walki, zgonów z ran oraz chorób w szpitalach wojennych ponad 500. żołnierzy. Prawdopodobnie około 100. dalszych zaginęło na polach bitew lub zmarło w niewoli.
Święto Pułkowe. Dlaczego 1 sierpnia?
Kiedy po demobilizacji i przejściu na tzw. stopę pokojową rozważano ważne dla pułku wydarzenia, rozpatrywano także sprawę ustanowienia Święta Pułku. Brano pod uwagę różne daty – utworzenia pułku w październiku-listopadzie 1918 r., nadania mu kolejnego w ramach Wojska Polskiego numeru 12. – w lutym 1919 r., oraz bitew stoczonych przez poszczególne oddziały i cały regiment – a tych ważnych było co najmniej kilka.
Na froncie czeskim żołnierze Ziemi Wadowickiej bronili Bogumina, Zebrzydowic i Stonawy w styczniu 1919 r. przed najazdem Czechów, którzy wiarołomnie złamali międzynarodową umowę o podziale ziem Księstwa Cieszyńskiego na część polską (z ponad 60 procentową przewagą ludności polskiej) oraz część czeską (z przewagą ludności czeskiej i niemieckiej). Na froncie ukraińskim dwunastacy wyróżnili się m.in. w majowej ofensywie 1919 r. pod Dusanowem i Firlejowem.
Na froncie bolszewickim kilkakrotnie wadowicki pułk brał udział w walkach istotnych z punktu widzenia całości polskiego położenia. W początkach maja 1920 r. 12 pp wyłączony ze składu 6 DP i przydzielony do 14 wielkopolskiej DP w ramach Grupy Operacyjnej generała Daniela Konarzewskiego stoczył szereg zwycięskich walk m.in. pod Szaciłkami. W kilkanaście dni później, po powrocie w struktury macierzystej dywizji, pod Kalitami i Bojarami część pułku mimo odcięcia przez bolszewików utrzymała się, ratując w ten sposób pozycje całego frontu.
W czerwcu tegoż roku pod Suszkami II batalion pułku utrzymał pozycje mimo ponad dziewięciogodzinnego szturmu znacznych sił Konarmii. A później był ciąg walk pod Beresteczkiem, Leszniowem i Brodami.
W ocenie historyków wojskowości to właśnie ta ostatnia bitwa była najistotniejsza pod względem strategicznym. To właśnie podczas niej Konarmia Budionnego wytraciła impet i zaczęła nie tylko nacierać, ale także chwilami cofać się. I to był jeden z elementów wpływających na odzyskiwanie inicjatywy operacyjnej przez polska armię. Dlatego już w dwa lata po bitwie jednomyślnie uznano, że wszystkie wymienione wydarzenia w punktu widzenia historii pułku czy nawet historii wojskowości polskiej były istotne, ale największy wpływ na Wielką Historię w jej światowym wymiarze miała bitwa pod Leszniowem. Bitwa w której kluczową i chlubną rolę odegrał 12 Pułk Piechoty Ziemi Wadowickiej. I dlatego właśnie rocznica tej bitwy stała się dniem pułkowego święta.
1 sierpnia po raz drugi – rok 1944
Niewątpliwie ze względu na ogólnonarodowe znaczenie Powstania Warszawskiego ta rocznica przez wielu uznana zostanie za „ważniejszą", niż Pułkowe Święto Wadowiczan. Jednak chronologicznie Warszawa nastąpiła po Leszniowie.
Za to bezdyskusyjnie Powstanie Warszawskie było kontynuacją obrony polskiej niepodległości rozpoczętej w 1920 r. Idea utopienia świata w morzu krwi oraz zrabowania i zniszczenia dorobku dotychczasowych cywilizacji zapoczątkowana rewolucją bolszewicką, w zamyśle jej realizatorów miała być niesiona w głąb Europy m.in. przez ziemie Państwa Polskiego. Jednak najazd 1920 r. został spod Warszawy i Lwowa odparty. W 1939 r. agresja sowiecka zatrzymała się na linii demarkacyjnej wyznaczonej tajnym protokołem Paktu Ribbentropp-Mołotow.
Za to w 1944 r. sowieci stanęli przed wielką szansą na realizację swojej „idee fixe". Był tylko jeden szkopuł. No drodze znów stała Polska i Polacy, niepokonani pomimo prawie pięcioletniej hitlerowsko-sowieckiej okupacji. Polacy, którzy nie chcieli przyjąć za dobrą monetę fałszywych wartości Manifestu „Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego" i judaszowych srebrników jego realizatorów. Tak fałszywych, jak od początku zafałszowany został dyskurs wokół decyzji o wybuchu i wokół skutków Powstania Warszawskiego.
W epoce Polski Ludowej urzędowa historiografia wmawiała Polakom, że sowieci nie mogli udzielić pomocy powstańcom, gdyż następował właśnie kres wiosenno-letniej ofensywy Armii Czerwonej, że Powstanie wybuchło wbrew podstawowym zasadom sztuki wojennej, a także, że wynikiem Powstania była hekatomba ludności Warszawy oraz zniszczenie polskiej stolicy, a wreszcie, że Powstanie w Warszawie było na rękę Hitlerowi. Te kłamstwa należą do kanonu założycielskiego zakłamania Polski Ludowej.
Armia sowiecka była niewątpliwie wyczerpana kilkumiesięczną ofensywą na ziemiach polskich – od ziem kresowych po Narew, Wisłę i San, ale przecież każdy kawałek zdobytego terytorium i zajęcie każdego ważniejszego miasta fetowano w Moskwie artyleryjskimi salutami, a główną dewizą i rozkazem Czerwonej Armii było wezwanie „Wpieriod, za rodinu, za Stalina" czyli „Naprzód, za ojczyznę, za Stalina". A więc nie za wolność ani waszą, ani nawet własną. Dlaczego w przypadku Warszawy miałoby być inaczej? Doświadczenie zajmowania Wilna, Lwowa czy Lublina pokazało jednak Stalinowi i jego polskojęzycznym poplecznikom, że Polacy mimo zmęczenia wojną i okupacją dobrowolnie z niepodległości nie zrezygnują.
Dylemat, jaką dewizę powinien mieć kolejny sowiecki medal: „Za wzjatie (czytaj: wzięcie, zajęcie, zdobycie) Warszawy" czy „Za oswobożdienie (czyli: oswobodzenie, wyzwolenie) Warszawy", był tylko drobnym problemem, w zestawieniu z kwestią okiełznania niepodległościowych dążeń i zachowań Polaków.
Walki sowiecko-niemieckiego frontu na ziemiach polskich trwały już od zimy 1943/44, mówienie zatem o „wyzwalaniu" Polski w lipcu 1944 r. pokazywało Polakom prawdziwe intencje wkraczającej Armii Czerwonej oraz przywódcy „państwa światowego proletariatu". Ale akcję zakłamywania przygotowano w Moskwie z całą komunistyczno-enkawudowską pieczołowitością, więc rezygnacja z owego quasipolskiego sztafażu nie wchodziła w grę. Zresztą Stalinowi nie chodziło o przekonanie Polaków, bo zapewne zdawał sobie sprawę, że zdecydowanej większości nie przekona.
Chodziło o grę pozorów wobec aliantów zachodnich. Nie mając pojęcia o istocie i zbrodniczości komunistycznego systemu, ani jakichkolwiek doświadczeń własnych z tym zjawiskiem, bezrefleksyjnie odgrywali oni rolę „pożytecznych idiotów", jak światowych zwolenników czy przyjaciół systemu bolszewickiego nazwał niegdyś Włodzimierz Lenin. Zresztą, w pewien sposób była ta postawa wygodna także dla Anglosasów, którzy mogli swoją bezwolność zasłaniać nieświadomością, równocześnie korzystając z zaangażowania sowietów w walkę z Hitlerem.
Manifest PKWN „ogłoszono" w „wyzwolonym" Chełmie, małym prowincjonalnym miasteczku. W rzeczywistości przygotowano go w Moskwie, i tamże w dniu ogłoszenia owej deklaracji byli praktycznie wszyscy jej sygnatariusze. W późniejszym propagandowym zakłamaniu posunięto się tak daleko, że wielokrotnie opisywano rzekome perypetie z poszukiwaniem „w całym Chełmie" drukarni z polskimi czcionkami. Ten drobny epizod pokazuje z jednej strony skalę zakłamania „narodzin" Polski Ludowej, ale z drugiej strony przygotowanie komunistów do fałszowania nawet najdrobniejszych szczegółów ich działań. Operacji ogłoszenia manifestu nie można było przeprowadzić w wojewódzkim Lublinie, nie dlatego, że zajęty został przez sowietów dzień czy dwa później, ale przede wszystkim dlatego, że natychmiast po wkroczeniu Armii Czerwonej ujawniły się w tym mieście legalne polskie władze z Delegatem Rządu RP, a część oddziałów Armii Krajowej objęła służbę porządkową i garnizonową. Wcześniej, w Wilnie czy Lwowie żołnierze polskiej armii podziemnej walczyli o wyzwolenie owych miast wspólnie z żołnierzami sowieckimi. Ta nauka nie poszła w las. Stalin umiał wyciągać wnioski z porażek, także tych, do których się nie przyznawał. Wiedział, ze skoro Polacy są przygotowani na przyjście Armii Czerwonej i mają swoje wojsko i władze państwowe, to jedynym wyjściem jest przechwycenie inicjatywy. A komunistyczny wywiad informował przecież o nastrojach mieszkańców polskiej stolicy, zwłaszcza ludzi młodych, którzy pragnęli godnie i z bronią w ręku odreagować lata okupacyjnego poniżenia.
Od połowy lipca sowiecka polskojęzyczna radiostacja „imienia Tadeusza Kościuszki" potocznie nazywana „pszczółką", umieszczona w kolejowym wagonie i wieziona za frontem, zanim wreszcie stanęła na bocznicy w Lublinie, emitowała komunikaty wzywające Polaków do zbrojnego zrywu przeciwko Niemcom w miarę zbliżania się wojsk sowieckich. Także, a może nawet przede wszystkim do Warszawiaków, kierowano wezwania ze znamiennymi frazami „Ludu Warszawy, chwyć za broń".
Czy Stalin i nadająca na jego polecenie radiostacja działały w tym wypadku w interesie Hitlera? Na pewno nie. Stalin był pewien, że Warszawa zostanie zajęta z marszu i zanim Polacy się spostrzegą, będą mieli „rząd polski" w postaci całkowicie przez niego przygotowanych i od niego zależnych funkcjonariuszy PKWN, w większości zresztą już wcześniej zaangażowanych sowieckich agentów. Oczywiście marzeniem Stalina i jego agentury było przechwycenie kierowania powstaniem przez marionetkową i dowodzoną przez agentów komunistycznych tzw. „Armię Ludową".
Mimo niejednokrotnie bardzo tromtadrackich raportów wysyłanych do Moskwy przez wodzów owej „armii" sowiecki wywiad zdawał sobie sprawę i raportował o więcej niż skromnej jej liczebności tudzież o mniej niż marginalnym wpływie na polskie społeczeństwo. Pokłosiem owej nikczemnej kondycji AL była akcja zrzucania na zapleczu frontu wschodniego przez podlegający NKWD tzw. „Polski" Sztab Partyzancki grup wywiadowczo-dywersyjnych, które miały za zadanie z jednej strony rozpoznanie ludzi i struktur polskiego podziemia niepodległościowego oraz przygotowanie ich neutralizacji (czytaj: likwidacji), zaś z drugiej strony przyciąganie i przeciąganie na stronę sowieckiej agentury wszelkich jednostek o słabym kręgosłupie moralnym i patriotycznym, aby wzmocnić, a właściwie zbudować mit „silnej i licznej" AL i PPR.
Sztabowcy Armii Krajowej i politycy Polskiego Państwa Podziemnego podejmowali decyzję o wybuchu powstania mając właściwą ocenę sytuacji. Wiedzieli, że wojska sowieckie są już na przedpolach Warszawy i chcą zająć ją z marszu, aby natychmiast zainstalować przygotowany przez siebie „polski rząd". Wiedzieli, że jedyną możliwością upomnienia się o poszanowanie Polski jako suwerennego państwa koalicji antyhitlerowskiej jest czynna demonstracja zbrojna woli walki z hitlerowskim najeźdźcą, kwestionowanej przecież przez stalinowską propagandę sloganem o „AK stojącej z bronią u nogi".
Gdyby decyzji o wybuchu Powstania nie podjęto, rozkazów nie wydano, komuniści natychmiast oskarżyli by przywódców polskiego podziemia o... działanie w interesie Hitlera. Negatywne ocenianie decyzji powstańczej z dzisiejszego punktu widzenia i późniejszej wiedzy o intencjach, postawach i działaniach Stalina czy Hitlera jest anachroniczne, ahistoryczne i stanowi klasyczny przykład tzw. prezentyzmu, a przytaczane przy takich okazjach „argumenty" oparte o obecny stan badań i przemądrzale „wykazujące" rzekomą błędność tamtej decyzji są całkowicie chybione.
Hitler nakazał zamienienie Warszawy w twierdzę i bronienie jej bez względu na los ludności cywilnej, a nawet jej kosztem. Jest mało prawdopodobne, aby Niemcy chcieli i zdołali ewakuować większość mieszkańców miasta przed rozpoczęciem natarcia sowieckiego, zatem bronili by Warszawy nie bacząc na straty ludności polskiej. Z kolei Rosjanie, szturmowali by miasto z całą bezwzględnością, mając jako usprawiedliwienie fakt, że atakują „twierdzę". Nie ma najmniejszych dowodów na tezę, że gdyby Powstanie nie wybuchło, straty ludności Warszawy byłyby mniejsze. A być może byłyby nawet większe. Tym bardziej, że w miarę wzmagania się oporu niemieckiego bezwzględność walk niewątpliwie przybierałaby na sile, zaś ich długotrwałość mogła być znacznie większa, niż dwa miesiące Powstania, zwłaszcza w razie okrążenia miasta.
Nawet w przypadku ewakuacji przynajmniej części ludności cywilnej, byłaby to prawdopodobnie ewakuacja taka sama jak w czasie i Powstania, a zatem byłby i Pruszków i Auschwitz i wszelkie inne miejsca eksterminacji czy śmierci z wyczerpania. Ale być może byłyby także kolumny uciekinierów podążających na zachód i w innych kierunkach, wgniatane gąsienicami sowieckich czołgów w ziemię, jak ewakuowani na rozkaz Hitlera mieszkańcy Śląska, Pomorza i innych regionów. Ustanowienie miasta „twierdzą" dawało sowietom prawo do bezwzględnego niszczenia Warszawy w szturmie, zaś Niemcom do zniszczeń wstępnych (palenia i burzenia), przygotowujących pola ostrzału i system fortyfikacji, zaś później do obrony nie liczącej się z żadnymi względami urbanistycznymi i cywilizacyjnymi. Nie Powstanie było więc przyczyną hekatomby ludności stolicy i zniszczenia miasta ale polityczne i militarne decyzje Hitlera i Stalina.
Wśród powstańców warszawskich – Wadowiczanie
Nie zabrakło wśród powstańców warszawskich mieszkańców Ziemi Wadowickiej, dawnych żołnierzy naszego garnizonu oraz wychowanków a nawet nauczycieli wadowickich szkół. Absolwentami Gimnazjum byli pułkownik Stanisław Juszczakiewicz „Kuba", dowódca Zgrupowania „Kuba" i zachodniego odcinka obrony Starego Miasta w ramach Grupy „Północ", ciężko ranny 13 września, odznaczony Orderem Wojennym Virtuti Militari 4 klasy, oraz podpułkownik Jacek (Jacenty) Bętkowski „Topór", sybirak i żołnierz Armii gen. Władysława Andersa, cichociemny, w Powstaniu dowódca Pododcinka „Topór" w Śródmieściu-Południe, odznaczony Orderem Virtuti Militari 5 kl.
Wśród kapelanów Powstania byli pallotyni ks. major Władysław Zbłowski „Struś", odznaczony Orderem Virtuti Militari 5 klasy, po wojnie wykładowca palotyńskiego seminarium w Collegium Marianum na Kopcu oraz przedwojenny wychowanek tegoż Collegium Marianum ks. Józef Stanek „Rudy", kapelan żołnierzy Powiśla powieszony przez Niemców na Solcu 23 września, beatyfikowany wśród 108 Polskich męczenników II wojny światowej przez Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r.
W Biurze Informacji i Propagandy czyli Oddziale VI pracował jako spiker audycji niemieckojęzycznych powstańczej radiostacji „Błyskawica" podporucznik czasu wojny Kazimierz Feliks Kumaniecki, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, odznaczony Krzyżem Walecznych, w latach 30. formalnie pozostający na etacie wadowickiego Gimnazjum, acz urlopowany do pracy naukowej, światowej sławy filolog klasyczny nazywany polskim Cyceronem, w wojennej konspiracji m.in. autor Hymnu Polski Podziemnej „Naprzód do boju, żołnierze Polski Podziemnej, za broń".
Plutonowy podchorąży Bohdan Jaklicz „Michał", syn dawnego dowódcy 12 pp płka Józefa Jaklicza, poległ na torach wyścigów konnych na Służewcu w pierwszym dniu Powstania jako żołnierz Pułku „Baszta", urodzony w Wadowicach major Adam Dobrodzicki, działacz niepodległościowy, legionista i adiutant Marszałka Józefa Piłsudskiego, zmarł w Pruszkowie w październiku 1944 r., z wycieńczenia, po popowstaniowej ewakuacji, Władysław Norbert Grabowski, niegdyś uczeń wadowickiego Gimnazjum, historyk sztuki i introligator, po Powstaniu wywieziony został do KonzentrationsLager Birkenau (Brzezinka) a następnie do KL Leitmeritz (Litomierzyce) gdzie zmarł w 1945 r., w tym samym obozie zmarł w styczniu 1945 r.
Maciej Kayser, syn kapitana Leona Kaysera, dowódcy kompanii gospodarczej 12 pp, uczeń wadowickiego Gimnazjum, podchorąży AK, ujęty przez Niemców w pierwszych dniach Powstania. W Powstaniu uczestniczył także wadowiczanin, Tadeusz Ignacy Kalec, absolwent Gimnazjum, działacz niepodległościowy, którego losów powojennych nie udało się ustalić, a według jednej z wersji zginął w czasie walk powstańczych.
Uczestnikami Powstania byli m.in. powojenni wadowiczanie prokurator Zygmunt Zaniewski „Zan", przed wojną funkcjonariusz Policji Państwowej w Warszawie, w czasie okupacji policjant tzw. Policji granatowej, czyli polskiej policji pomocniczej i równocześnie żołnierz podziemnego Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, oraz Stefan Ordyński i Henryk Urbański. W walkach Pułku „Palmiry-Młociny" w Puszczy Kampinoskiej i w ataku na Dworzec Gdański brał udział wachmistrz Henryk Matusiak „Szczupak", założyciel wadowickiego Koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.
Wśród załóg polskich lotników niosących pomoc walczącej stolicy był urodzony w Brzeszczach, ale wychowany i mieszkający przed wojną w Andrychowie sierżant strzelec radiotelegrafista Józef Witek, członek słynnej załogi kapitana pilota Zbigniewa Szostaka i majora nawigatora Stanisława Daniela, zestrzelonej w nocy 14/15 sierpnia podczas powrotu znad Warszawy po dokonaniu zrzutu dla powstańców. Członkowie tej załogi spoczywają na wojskowym Cmentarzu Rakowickim w Krakowie przy ul. Prandoty, zaś w Muzeum Powstania Warszawskiego można zobaczyć makietę ich samolotu z wkomponowanymi elementami oryginału. Zaś 19 września zaginął bez wieści w walkach na warszawskim przyczółku żołnierz 8 pp ludowego WP szer. Adam Andrzej Hodurek, syn Adama Hodurka, chorążego 12 pp i kierownika kancelarii wadowickiej Komendy Rejonu Uzupełnień, wraz z ojcem zesłaniec syberyjski.
To niewątpliwie nie wszystkie nazwiska uczestników bitwy o Warszawę związanych z Wadowicami i naszym regionem. Przypominają, że o stolicę walczyli wszyscy Polacy. Również ci, którzy w partyzanckich oddziałach usiłowali maszerować na pomoc walczącej Warszawie, atakowani przez Niemców i sowietów. Trzeba także pamiętać, że wyrzuconym z rodzinnego miasta warszawiakom pomoc nieśli rodacy w wielu zakątkach kraju, m.in. także na Ziemi Wadowickiej, dokąd trafiło co najmniej kilkanaście transportów wysiedlonych mieszkańców stolicy.
A gdyby Powstanie Warszawskie nie wybuchło?
Gdyby Powstanie nie wybuchło, to przez minione 71 lat i przez kolejne lata Polacy zadawali by sobie pytania – Dlaczego powstanie nie wybuchło? Czy historia Warszawy i Polski potoczyłaby się inaczej, gdyby powstanie jednak wybuchło?
Może lepiej by było Polakom, gdyby powstanie wybuchło? Może Stalin nie traktował by Polski jak podbitej kolonii, gdybyśmy się sprzeciwili, gdybyśmy walczyli? Może wtedy alianci upomnieli by się o Polaków? Te, takie i podobne pytania towarzyszyłyby nam, jeżeli nie na codzień, to przynajmniej w środku lata, gdyby Powstanie nie wybuchło w najdogodniejszym momencie... czyli wtedy, gdy wybuchło.
Michał Siwiec-Cielebon
Dyskusja: