Wola owej klasy panującej była równa konstytucji a nawet ważniejsza, wkrótce te nowe święta pozostały jedynymi obchodzonymi oficjalnie, zaś tradycyjne polskie święta zostały całkowicie wyrugowane. Te zmiany dostrzegalne były nie tylko na szczeblu centralnym, ale także w mniejszych ośrodkach, m.in. w Wadowicach.
PIERWSZY CZY TRZECI MAJA?
Przed wojną w Wadowicach podobnie jak w całej Polsce obchodzono uroczyście święto 3 Maja, w którym zbiegała się tradycja państwowa przypomnienia pierwszego nowoczesnego aktu konstytucyjnego Rzeczypospolitej z religijnym katolickim świętem Matki Bożej – Królowej Korony Polskiej. Zresztą to ostatnie w okresie zaborów dawało możliwość pamiętania o tym dniu nawet wtedy, gdy zaborcy świętowania rocznicy Konstytucji 3 Maja zakazywali. Sytuacja ta powtórzyła się w okresie Polski Ludowej kiedy nie mogąc obchodzić oficjalnie Święta Konstytucji, obchodzono przynajmniej święto Królowej Korony Polskiej.
W 1945 r. 1 maja trwała jeszcze wojna. Tradycja obchodów tego święta była w Polsce prawie powszechnie odrzucana, gdyż przez pięć okupacyjnych lat było to hucznie obchodzone państwowe święto III Rzeszy, świętowane zresztą w państwie narodowych socjalistów od czasu objęcia władzy przez Adolfa Hitlera. Dla Polaków z ziem wschodnich owo święto kojarzyło się dodatkowo także z represyjnym systemem ZSRS.
Obydwa systemy polityczne najeźdźców Polski z 1939 r. sięgały bowiem i odwoływały się do tych samych tradycji i korzeni, acz interpretowały czy wykorzystywały je nieco inaczej. Dlatego w Wadowicach w 1945 r. nie było jakichś wielkich obchodów „święta ludzi pracy" a jedynie przez miasto przeszedł nieliczny pochód członków i zwolenników PPR i osobny pochód zorganizowany przez PPS. Ten ostatni miał w mieście tradycję sprzed wojny, aczkolwiek wtedy organizowany był często półlegalnie. Przed wojną PPS-owcy maszerowali od ul. Sienkiewicza w stronę Rynku, późniejszego pl. Marszałka Józefa Piłsudskiego i tam z reguły interweniowała Policja Państwowa sprawdzając, czy mają zezwolenie i na jaką trasę przemarszu.
Jeżeli pochód był zarejestrowany, docierali spokojnie w rejon ul. Piaskowej i tam się rozchodzili, najczęściej zresztą idąc do restauracji Karola Kulca na piwo lub coś mocniejszego. Gdy zaś nie mieli zezwolenia, demonstrującym nakazywano rozejście się... po czym z reguły także kierowali się do którejś z licznych wtedy w Rynku i okolicach knajp. Liczebność owych pochodów obliczano z reguły na kilkanaście do kilkudziesięciu osób.
Po wojnie trasę przemarszu odwrócono i pochody pierwotnie wyruszały z ul. Mickiewicza i szły przez pl. Józefa Stalina później Armii Czerwonej (czyli dawny Rynek) w dół ul. Stalina (określali ją tak bardzo krótko fanatycy nowego porządku, ale władze administracyjne raczej konsekwentnie używały nazwy 3 Maja a później 1 Maja) do ul Sienkiewicza.
W dniu 3 maja 1945 r. na ul. Mickiewicza zebrała się bardzo liczna grupa chcących uczestniczyć w pochodzie, w tym m.in. uczniowie Państwowego Gimnazjum i Liceum im. M. Wadowity oraz orkiestra działająca przy Rejonowej Komendzie Uzupełnień (stałego polskiego garnizonu wojskowego jeszcze w Wadowicach nie było, żołnierze 6 Pomorskiej Dywizji Piechoty przybyli do miasta z okupacji Niemiec dopiero w czerwcu i lipcu 1945 r.).
Pochód przemaszerował przez pl. Stalina, pl. Kościuszki (tam mieściło się Starostwo Powiatowe) i obszedł prawie całe miasto – a według relacji uczestników był wielką manifestacją radości z odzyskanej wolności. Społeczeństwo nie znało jeszcze prawdziwego oblicza nowego systemu i z racji stosowanego przez komunistów „kamuflażu" odwoływania się do polskich tradycji, form i nazw nie do końca zdawało sobie sprawę i chciało wierzyć, że jest to w gruncie rzeczy system okupacyjny. Cały przebieg uroczystości, poprzedzonej solenną mszą w kościele parafialnym mógł sugerować, że w powojennej Polsce będzie być może inna władza, ale sprawowana normalnie, czyli jak przed wojną.
PIERWSZA KONTRA TRZECI MAJA
W roku 1946 – mimo, że w Polsce nie było to jeszcze święto oficjalnie obowiązujące, wydano w Wadowicach nakazy uczestniczenia w pochodzie w dniu 1 maja oraz obstawiono całą uroczystość wojskiem i milicją pod wodzą funkcjonariuszy UB i aktywistów PPR. Uczestników było więcej niż w roku poprzednim, aczkolwiek nie tylu, ilu powinno być zdaniem komunistycznych władz.
Pochód przeszedł trasą jak w roku poprzednim, ale później skierowano go ulicami Sienkiewicza, Teatralną, Krakowską i ponownie przez Rynek i pl. Kościuszki w ul. Karmelicką oraz al. Wolności w kierunku Parku Miejskiego. Tak długi i daleki przemarsz, trwający prawie 6 godzin wzbudził protesty części uczestników, którzy uciekali na ulicach, gdzie szpaler pilnujących był rzadszy. To z kolei wzbudziło reakcję władz partyjnych PPR, których przedstawiciele interweniowali poprzez Starostwo u kierowników poszczególnych grup, m.in. u prof. liceum Tadeusza Śmieszka, odpowiedzialnego za grupę uczniów szkoły im. Wadowity, z której zbiegło najwięcej uczestników.
Znacznie chętniej młodzież pragnęła uczestniczyć w obchodach 3 Maja. Rano tego dnia uczniowie brali udział w mszy św. (tym razem na polecenie władz partyjnych odprawiona ona została poza programem oficjalnych obchodów) a następnie zebrali się przed budynkiem Gimnazjum i sformowali kolumnę przygotowując się do wymarszu na pochód.
Na czele pochodu ustawiła się wspomniana orkiestra RKU. Orkiestra 6 DP, mimo, że dwa dni wcześniej kroczyła na czele pochodu pierwszomajowego, w tym dniu dostała zakaz uczestniczenia w jakichkolwiek imprezach. O godz. 11. przedstawiciel PPR poinformował zebranych na ul. Mickiewicza, że „pochód został odwołany". Poza dwoma nauczycielami, wszyscy pozostali podobnie jak młodzież uznali, że PPR nie jest władzą administracyjną, a ponieważ nie ma zakazu na piśmie to wezwaniu PPR nie należy się podporządkowywać. Jednak zanim jeszcze wyruszono, komendant RKU „na polecenie komendanta garnizonu ludowego WP w związku z żądaniem Komitetu Powiatowego PPR", odwołał orkiestrę mającą prowadzić kolumnę uczestników.
Wzburzona tymi działaniami władz demonstracja młodzieży i kilkuset towarzyszących im osób dorosłych z rozmaitych organizacji i instytucji przeszła przez pl. Stalina/Armii Czerwonej i ul. 3/1 Maja kierując się w stronę skrzyżowania z ulicami Cichą i Sienkiewicza. Kiedy pochód dotarł przed budynek Towarzystwa Emerytów Kasy Oszczędności w którym mieścił się PUBP, na wspomnianym skrzyżowaniu drogę dalszego marszu zagrodził demonstrantom kordon uzbrojonych w broń maszynową funkcjonariuszy UB i MO oraz wojska.
Demonstranci wznosili okrzyki „Niech żyje Wolna Polska", „Chcemy prawa", „Chcemy wolności", „Chcemy sprawiedliwości" a przed PUBP „Uwolnić więźniów". Po około pół godzinie manifestacji z budynku UB wyszło kilku funkcjonariuszy uzbrojonych tylko w broń krótką, którzy twierdzili, że przyszli rozmawiać o rozwiązaniu pochodu. Kiedy nauczyciele i starsi gimnazjaliści rozpoczęli z nimi dyskusję, nagle z budynku wybiegło kilkunastu innych funkcjonariuszy uzbrojonych w broń maszynową. Wtedy ci, którzy rozmawiali, porwali kilku najbliżej stojących i najaktywniej dyskutujących uczniów, odciągając od zwartej grupy i zaczęli wlec ich w kierunku budynku, korzystając z osłony kolegów, których pepesze skierowane były przeciwko demonstrantom.
Ostatecznie uprowadzono sześciu uczniów, z których trzech dosyć szybko zwolniono, zaś trzech pozostałych UB postanowiło aresztować. Byli to Kazimierz Brońka, Jan Fiałek i Mieczysław Klaczak. Wszyscy byli bądź ujawnionymi żołnierzami Armii Krajowej i Narodowej Organizacji Wojskowej bądź członkami organizacji Młodzieży Wielkiej Polski. W tej sytuacji demonstranci podjęli decyzję, że będą stać przed PUBP aż do czasu, gdy ich koledzy zostaną uwolnieni.
Ponieważ patowa sytuacja przedłużała się, na żądanie młodzieży i polecenie dyrektora Liceum Jana Królikiewicza negocjacji podjął się jedyny ówcześnie działacz PPR w gronie nauczycielskim, T. Śmieszek. Ze względu na jego uległość wobec UB negocjacje nie przyniosły żadnego efektu. Kolejnym negocjatorem był sam dyrektor Królikiewicz, którego funkcjonariusze straszyli, że za bronienie buntowników wkrótce straci posadę.
Po niepowodzeniu i tej fazy pertraktacji, z kolejną misją do szefa PUBP Władysława Kosowskiego udał się poproszony przez młodzież i sprowadzony na miejsce zdarzeń prefekt Gimnazjum i Liceum, ks. dr Edward Zacher. Dopiero jemu udało się ustalić warunki obopólnej kapitulacji. Ubecy obiecali zwolnić zatrzymanych uczniów w ciągu pół godziny od rozejścia się demonstrantów.
Ks. Zacher wymógł zgodę bezpieki na powrotny przemarsz uczniów przed budynek Liceum, gdzie miało nastąpić rozwiązanie demonstracji, ale równocześnie uprzedził, że jest pewien, iż większość demonstrantów będzie tam czekała na realizację zobowiązania przez bezpiekę. Ostatecznie po ponad trzech godzinach kryzys został rozwiązany i rzeczywiście, w niecałą godzinę po zakończeniu demonstracji przed PUBP przed szkołę powrócili trzej wcześniej zatrzymani uczniowie.
Ktoś na tym przykładzie może stwierdzić, że funkcjonariusze byli ludźmi słownym i honorowymi. Ale podłoże takiej a nie innej decyzji szefa PUBP było znacznie bardziej pragmatyczne, gdyż jak por. Kosowski powiedział do ks. Zachera, „dzisiaj jest festyn, szkoda nam na nich czasu tracić".
Tegoż 3 maja 1946 r. w Krakowie bezpieka przeprowadziła swoisty test reakcji społeczeństwa na brutalne działania pacyfikacyjne. Niewątpliwie podjęcie przeciwdziałania świętowaniu przez obywateli rocznicy suwerennej Konstytucji Rzeczypospolitej było decyzją polityczną. Także miejsce głównego starcia – uważany za najbardziej antykomunistyczny i reakcyjny spośród wielkich miast i stolic województw Kraków – nie było przypadkowe. Wykonanie tego sprawdzianu i zarazem demonstracji siły władzy ludowej spoczęło w rękach aparatu represji i zrealizowane zostało z użyciem dostępnych wtedy i możliwych do użycia środków represyjnych. Był to jeden z elementów zastraszania społeczeństwa związanych z zaplanowanym na czerwiec 1946 r. referendum ludowym i późniejszymi wyborami do sejmu ustawodawczego Polski Ludowej. W wydarzeniach tych, określanych później często jako tzw. wypadki 3 maja w Krakowie, brało udział co najmniej kilkudziesięciu wadowiczan pobierających naukę w szkołach czy uczelniach Krakowa.
ŚWIĘTO PIERWSZEGO I TRZECIEGO MAJA TEŻ TROCHĘ
Podczas kiedy obchody 1 Maja od 1950 r. stały się elementem obowiązującym, święto 3 Maja znikło z kalendarzy, poza kościelnymi, gdzie zaznaczane było tradycyjnie jako Królowej Korony Polskiej względnie Królowej Polski. Ale przecież bywały w Polsce okresy nasilenia oddziaływania sowieckiego oraz chwile zmniejszania represji. Kiedy nadchodziły te właśnie „lepsze czasy" pozwolenia na różne formy świętowania 3 Maja pozwalały na łagodzenie społecznych napięć.
Kiedy kolejne zakręty komunistycznego systemu osłabiały władze, lub ujawniały napięcia pomiędzy różnymi jej koteriami, pozwolenia na świętowania 3 Maja odwracało uwagę społeczeństwa od kolejnych „przejściowych trudności". Stronnictwo Demokratyczne, jedno z satelickich ugrupowań politycznych komunistów, wykorzystało jeden z owych politycznych zakrętów PRL aby przynajmniej częściowo przechwycić tradycje 3 Maja, i zaproponowało obchodzenie tego dnia jako święta rzemiosła i rzemieślników.
I ten eksperyment, ponieważ w oczach społeczeństwa wskazywał na pozorną normalizację systemu komunistycznego, jego oswojenie się i przyswojenie mu polskiej tradycji, a zatem spełniał wobec systemu wygodną służebną rolę, rzeczywiście się udał. A SD mogło odtąd występować jak najbardziej odwołujące się do polskiej tradycji i ją pielęgnujące. Jak widać, jeżeli coś służyło władzy komunistów, to było dobre, jeżeli nie, czy nie daj Boże, kojarzyło się wyłącznie antykomunistycznie, musiało zniknąć. O ogląd i akceptacja tego, co dobre lub nie, zmieniały się wraz ze zmianami wewnątrz systemu, zgodnie ze zmianą tzw. „mądrości etapu".
SOCJALISTYCZNA PRAWORZĄDNOŚĆ
Tak właśnie w praktyce wyglądało stosowanie prawa przez komunistów. Mieli wszak prawo... robić co chcą i tak postępowali. W zależności od sytuacji i okoliczności przybierało to formę bezwzględną lub groteskową a kończyło się farsą bądź tragedią. Niestety, znacznie częściej tą ostatnią. Na taką dowolność pozwalały i doktryna i wykładnia, które kształtowane były w zależności od bieżących potrzeb ideologicznych.
A wszystko to w myśl nauk Włodzimierze Lenina, który pisał wszak, że „Dobro ludu, którego historyczną konkretyzacją jest dobro rewolucji, utrzymanie proletariackiej władzy państwowej, stanowi najwyższe prawo. Formy państwa, struktura aparatu państwowego, reżim polityczny, muszą być podporządkowane utrzymaniu panowania proletariatu". Niewątpliwie pod pojęciem proletariatu miał na myśli instancje i instytucje partyjno-czekistowskie, nie zaś ludzi pracy.
W Polsce Ludowej ową myśl Lenina przyswoił prawodawstwu m.in. nieco tylko starszy kolega aresztowanych 3 maja w Wadowicach, prof. Kazimierz Buchała, przez lata blisko związany z resortem spraw wewnętrznych PRL. W wydarzeniach wadowickich z 3 maja 1946 r. nie brał udziału, gdyż trzy miesiące wcześniej zdał maturę. Dosyć szybko zaangażował się po stronie nowej władzy, a biorąc pod uwagę jego dorobek niewątpliwie wiedział, do czego polityczna relatywizacja prawa służyła i służyć mogła. To on w podręczniku „Prawo karne materialne" napisał: „Rozróżniamy źródła prawa w znaczeniu materialnym i formalnym. Źródłem w znaczeniu materialnym jest wola klasy panującej, która przyobleka się w kształt aktów prawnych niższego rzędu." A zatem nie dobro człowieka, nie naczelne wartości, nawet nie praworządność jako taka, ale wola klasy panującej była decydującym czynnikiem ładu prawnego PRL. I oczywiście pragmatyka i praktyka stosowania owej woli.
Ta wola klasy panującej sprawiła, że komunistyczny aparat represji, który służąc najwierniej sowieckim mocodawcom tyle zła uczynił Polsce i Polakom, aż do 1983 r. działał bez formalnego umocowania w powszechnie obowiązujących przepisach, a w oparciu jedynie o niejawne normatywy administracyjne.
Takie umocowanie formalne nie było bezwarunkowo konieczne, bowiem idea tzw. socjalistycznej praworządności zakładała, iż bezwzględne podporządkowanie się każdemu przepisowi ustanowionemu przez władzę jest nadrzędną cechą prawa. Bo to prawo podporządkowane było władzy, a służyć miało i rzeczywiście służyło całkowitemu podporządkowaniu obywateli.
Znowuż oczywistym jest, że w tym ujęciu pod pojęciem klasy panującej nie krył się proletariat, czy ogólnie ludzie pracy, ale członkowie aparatu polityczno-policyjnego, którzy byli głównymi beneficjentami tak funkcjonującego państwa i prawa. W porównaniu z systemami demokratycznymi można tak konstruowane czy definiowane prawo określić jako mafijne. I w rzeczywistości taką była Polska Ludowa, przypominając ów Orwellowski folwark, w którym zwierzęta były równe ale niektóre były równiejsze.
MICHAŁ SIWIEC - CIELEBON
Dyskusja: