Z okazji obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych zaroiło się od komentarzy, w których anonimowi autorzy (w nomenklaturze resortu spraw wewnętrznych PRL określani jako: nieznani sprawcy) w sposób mało wyszukany i używając słów wulgarnych atakowali Polskę i Polaków. Nienawiść i opluwanie nie jest żadnym argumentem, ale komuniści zawsze uważali, że nieważna siła argumentów ale argument siły.
Jednym z najsilniej wykorzystywanych przez nich argumentów siłowych w „walce o pamięć" było bardzo precyzyjne i bardzo zmasowane zafałszowywanie prawdy o powojennej rzeczywistości. Kontynuowanie tego przez pogrobowców PRL to „Nihil novi sub sole", czyli nic nowego pod słońcem, skoro taką politykę wobec wszystkiego co polskie (oprócz biało czerwonych barw i okradzionego z korony orła, których używano jako „zasłony dymnej" dla sowietyzacji Polski), stosowały władze komunistyczne konsekwentnie przez całe powojenne 45 lat. Ale historia, wbrew ordynarnym twierdzeniom niektórych o „dziwce", jest nauką ścisłą i precyzyjną. Bada i opisuje fakty.
A podstawowym faktem jest, że Niezłomni czy Wyklęci, tacy jak: Feliks Kwarciak, Stefan Sordyl, Adam Faron, Mieczysław Wądolny, Mieczysław Spuła, Mieczysław Kozłowski, Jan Ziomkowski, Jan Sałapatek i wielu innych to nasi Narodowi Bohaterowie. Niestety, wiedza o tym, świadomość historyczna współczesnych mieszkańców Ziemi Wadowickiej, jak zresztą całej Polski, pozostawia wiele do życzenia.
W Wadowicach zaatakowano nawet miejsce uroczystości – Plac „Solidarności" przed Pomnikiem Katyńskim. Tymczasem obchodzenie Święta Wyklętych właśnie u stóp tego pomnika, skoro nie mamy miejsca pamięci poświęconego wyłącznie Niezłomnym Żołnierzom, jest najlepszym dowodem trwałości i kontynuacji patriotyzmu i więzi kolejnych pokoleń Polaków. Do Wyklętych strzelali wychowankowie i następcy tych, którzy strzelali wcześniej do Polaków w 1920 r., w 1939 i kolejnych latach II wojny światowej, którzy mordowali polskich oficerów i funkcjonariuszy w Katyniu, Charkowie, Twerze i innych miejscach kaźni. Jak ważna była owa patriotyczna konsekwencja i kontynuacja, pokazuje fakt, że jeden z plutonów Batalionu „Włócznia" Narodowego Zjednoczenia Wojskowego a później Armii Polskiej w Kraju, czyli Żołnierzy Wyklętych działających na Ziemi Wadowickiej, nosił właśnie nazwę „Zemsta Katynia". A ci, którzy z góry zapowiadają buńczucznie, że gdyby powstał Pomnik Wyklętych, to by go zniszczyli, dają świetny dowód swojej antypolskości i agenturalności. Bowiem tylko ktoś, kto nienawidzi Polski i Polaków mógł się takim konceptem popisać.
Niektóre wypowiedzi pokazały jedynie trwałość „stalinowskiego betonu". Wszak wiadomo, że sfrustrowany były funkcjonariusz piszący o „dniu pamięci gwałcicieli i morderców" nie jest niczym zaskakującym, a najwyżej dowodem na niereformowalność osób pozbawionych zdolności refleksji i wyciągania wniosków. Jednak należy przypomnieć, że jeżeli taka osoba wie o jakichkolwiek faktach gwałtów, morderstw itp. powinna przekazać owe informacje prokuraturze. Jeżeli zbrodnie takie popełnione zostały z przyczyn politycznych na obywatelach polskich, organem właściwym do ich zbadania jest Komisja Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu – Instytut Pamięci Narodowej. Zaniechanie przekazania informacji o przestępstwie także jest przestępstwem.
Jednak, jak wynika z wypowiedzi wspomnianych „nieznanych sprawców", inwektywy pod adresem Żołnierzy Niezłomnych a więc Polski i Polaków nie zostały poparte żadnymi dowodami. A gdzie są przykłady – daty, fakty, nazwiska? Nooo... chociażby jeden...? Słowa „moja babcia się ich bała, bardziej niż Niemców" absolutnie nie wystarczą. Trzeba bowiem zacząć od kwestii, dlaczego owa „babcia" nie bała się Niemców, skoro bali się ich praktycznie wszyscy Polacy? A później zapytać, dlaczego bała się Polski i Polaków? Bo Polska była wtedy tam, gdzie byli Wyklęci, a nie w siedzibach UB i PPR, podobnie jak w czasie okupacji niemieckiej była tam, gdzie trwali Polacy i polska konspiracja, a nie w koszarach Wehrmachtu, SS czy kwaterze Generalnego Gubernatora. Z takimi opiniami, jak te podparte „babcią" może lepiej uważać, bowiem godzą one w dobre imię Polski i Polaków i jako takie podlegają ściganiu karnemu.
Jeszcze raz należy podkreślić, że z zachowanych materiałów archiwalnych wynika niezbicie, iż żołnierzom podziemia na naszym terenie nie można postawić zarzutów natury kryminalnej. Być może nie byli święci, ale dyscyplina była tak ostra – zwłaszcza w zgrupowaniu M. Wądolnego – że jakiekolwiek czyny natury kryminalnej spotykały się z natychmiastową i z reguły surową karą. To właśnie partyzanci tępili bandytyzm, bimbrownictwo i wszelkie plagi nękające polskie społeczeństwo, a będące także skutkami okupacji niemieckiej i sowiecko-komunistycznej. Oczywiście była jeszcze MO czyli Milicja Obywatelska. Niestety, dobór kadr do niej był podobny jak do UB. Nie chodziło bowiem o zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom, ale o utrzymanie tzw. „władzy ludowej". Zatem milicjanci, podobnie jak ubecy, nie tylko strzelali dowolnie do zwykłych ludzi, ale bardzo często kradli, m.in. podczas przeprowadzania rewizji czy też okradali zwłoki osób zabitych w różnych okolicznościach. Ginęły nawet „zabezpieczone" w PUBP czy KPMO depozyty ze śledztw.
Dzisiaj wiadomo, że bezpieka – w myśl szeroko uaktualnianych wtedy osiągnięć „szkoły NKWD" – wykorzystywała owe elementy degrengolady społecznej i podsycała je, aby łatwiej infiltrować społeczeństwo i zmęczyć je trudnymi warunkami egzystencji. Tworzono tzw. „oddziały pozorowane" udające żołnierzy podziemia i mordujące, gwałcące, palące i rabujące kogo tylko się dało... ale w myśl wytycznych i potrzeb UB. Najczęściej biednych, ale rzadko przypadkowych ludzi – najchętniej bezpiekowcy niszczyli życie i mienie osób, które mogły mieć związki z rzeczywistym podziemiem i oficjalną lub nieoficjalną opozycją, ale także takie, których śmierć mogła zastraszyć społeczeństwo, lub wywołać negatywne nastawienie do antykomunistycznej opozycji. Bo zastrzelonymi komunistami społeczeństwo się nie przejmowało – po prostu gardziło nimi.
W owych „oddziałach pozorowanych" oprócz kadrowych funkcjonariuszy UB najchętniej wykorzystywano byłych agentów gestapo (czyli niemieckiej policji politycznej) i kripo (niemieckiej policji kryminalnej, blisko współpracującej z gestapo). Tacy specjaliści znali bowiem specyfikę polskiego oporu społecznego i struktur podziemia, a przy tym często rekrutowali się, niestety, spośród społeczeństwa polskiego, m.in. z grup reichs- i volksdeutschów, a także z osób z marginesu społecznego, które wyczuwszy nową „rasę panów" i nie chcąc dać się ścigać za popełniane przestępstwa, wolały popełniać je na rozkaz czy z przyzwoleniem oficjalnych czynników. Bowiem wszelkie działania podejmowane przez agentów i prowokatorów UB, a przydatne do zniszczenia oporu społeczeństwa polskiego mogły wtedy liczyć na całkowitą bezkarność.
Tych, którzy chcą się więcej dowiedzieć o „oddziałach pozorowanych" odsyłam chociażby do „Encyklopedii Białych Plam", a także do wielu – na szczęście jest ich coraz więcej – publikacji przygotowywanych i wydawanych przez Instytut Pamięci Narodowej. Nazwiska agentów i funkcjonariuszy biorących udział w tych działaniach na Ziemi Wadowickiej są w większości znane, podobnie zresztą, jak działających na szkodę społeczeństwa polskiego w latach późniejszych. W publikacji dedykowanej czy poświęconej Żołnierzom Niezłomnym szkoda ich popularyzować, ale niewątpliwie ich pokrętne i haniebne „ścieżki kariery" znajdą szczegółowe omówienie w naukowych opracowaniach tematu.
Społeczeństwo było rzeczywiście biedne, zniszczone wojennymi i powojennymi formami eksterminacji oraz kontyngentów. I to właśnie biedne społeczeństwo murem stanęło za „chłopakami z lasu", a nie za bezpieką. To biedne społeczeństwo miało wtedy znacznie większą niż dzisiaj świadomość, co to znaczy być Polakiem. Mimo sfałszowania oficjalnych wyników tzw. referendum ludowego w 1946 r. władze komunistyczne wiedziały, że mieszkańcy Ziemi Wadowickiej są przeciw nim. Procent odpowiedzi negatywnych na poszczególne pytania wyniósł w naszym powiecie: 95,0, 84,0 i 53,0.
Aczkolwiek w całym województwie krakowskim propaganda komunistyczna poniosła w referendum druzgocącą klęskę, powiat wadowicki w PPR i UB uznawało za jeden z najbardziej wrogich. W poreferendalnej kampanii propagandowej PPR wręcz wskazywano go jako ujawnianą publicznie egzemplifikację antysowieckiej i antykomunistycznej opozycji. Jest nader prawdopodobnym, iż przesłanką do takiego wskazania na wadowickie jako matecznik i rozsadnik „wroga" była faktyczna wtedy dominacja i wręcz pełna kontrola opozycji legalnej i nielegalnej nad obszarem powiatu. Takie właśnie było biedne i zniszczone przez hitlerowsko-komunistycznych okupantów społeczeństwo Ziemi Wadowickiej. A „leśni" owszem, strzelali – do zbrodniarzy, morderców, gwałcicieli i rabusiów z UB i PPR, konfiskowali mienie komunistycznych służalców, podobnie jak w czasie wojny do 1945 r. konfiskowano mienie hitlerowców. Bo to nadal była wojna o wolność Polski okupowanej przez kolejnych najeźdźców i upodlanej przez wykonawców ich dyrektyw.
Dlatego po dziś dzień Kozłowski, Kwarciak, Sałapatek, Wądolny czy Ziomkowski wspominani są jako legenda prawdziwie Wolnej Polski. Takie meldunki agentów odnotowywała Służba Bezpieczeństwa w Suchej Beskidzkiej czy Wadowicach praktycznie do końca lat 80., mimo, że wtedy pierwszoplanowym zagadnieniem działalności organów było już nie niszczenie podziemia i dezawuowanie jego pamięci, ale niszczenie „Solidarności" i skłócanie jej ludzi. Także po 1990 r. ludzie pamiętali prawdziwych bohaterów, nawet zanim oficjalnie przywrócono ich pamięci i ustanowiono święto 1 marca. Wbrew twierdzeniom „nieznanych sprawców" vel anonimowych komentatorów, w Łękawicy, Stryszowie, Jachówce, Kaczynie czy Rzykach także nikt, kto nie ma powiązań partyjno-ubeckich, na wspomnienie Wyklętych nie psioczy i nie pluje. Nie ma bowiem powodu. I to pomimo wielu aktywnych, acz z oczywistych powodów niejawnych, działań bezpieki, która już w okresie walk z podziemiem nasyciła te wsie liczną agenturą. Bo jednym z pomysłów bezpieki było ujmowanie przywódców czy najaktywniejszych żołnierzy podziemia w ich rodzinnych miejscowościach, tam gdzie Wyklęci mogli liczyć na pomoc wielu ludzi. Zmasowane i wręcz pokazowe obławy w Kaczynie, Rzykach, Jachówce, Łękawicy, Ponikwi i wielu innych miejscowościach działały więc także zastraszająco, nawet jeżeli nie zawsze były dla ubeków skuteczne.
Atakowanie, prześladowanie i nękanie rodzin Żołnierzy Niezłomnych było już od lat 40. stałą praktyką UB/SB, także na naszym terenie. Wielokrotnie napadano na ojca M. Wądolnego, aresztowano jego i siostrę Mieczysława, Krystynę. Nachodzono i niszczono dom Mieczysława Spuły, maltretowano i straszono jego matkę oraz ścigano siostrę, Aleksandrę. Praktycznie nie było rodziny partyzanta, której ubowcy nie prześladowali i nie znęcali się nad nią. Sam porucznik „Granit" tak pisał 30 października 1946 r. do kierownika PUBP w Wadowicach: „Sądzę, ze powinniśmy postępować wobec siebie po żołniersku. Odpowiedzialnymi czynić winniśmy tylko winnych. Jeżeli ja Waszych rodzin nie czynię współodpowiedzialnymi za Wasze zbrodnicze czyny, tak samo i Wy jako żołnierze nie powinniście gnębić mojej niewinnej siostry i prześladować ciągłymi napadami mojego ojca."
Tacy jak „Huragan" – a raczej Śmiały" („Huragan" a właściwie „Churagan" to kryptonim Oddziału Dywersyjnego/Grupy Operacyjnej którymi dowodził) mieli czyste sumienie – i nie miało ich za co zagryzać. Jan Ziomkowski u schyłku życia poszedł mężnie na spotkanie śmierci, kiedy po raz kolejny – po ogłoszeniu stanu wojennego – przyszli do niego, człowieka już wtedy niemłodego, tzw. „smutni panowie" i obiecali mu, że „teraz dobierzemy się do ciebie i twojej rodziny". Wiedział, że nie żartują. Jego pierwsze małżeństwo rozpadło się, gdy bezpieka w początku lat 50. zwerbowała jako agentkę mającą doprowadzić do aresztowania i likwidacji Ziomkowskiego jego ówczesną żonę. Po latach ubecy postanowili wykorzystać ten sam pomysł – zaatakować jego rodzinę. Musiał jej bronić. Jak widać, także ta śmierć, nawet jeżeli nie zadana wprost ręką funkcjonariusza UB/SB, obciąża konto „utrwalaczy władzy ludowej". Stanisława Ziomkowska była niewątpliwie Kobietą Niezłomną. Wiedziała, że związała swoje życie z bohaterem i wspaniałym człowiekiem, ale wiedziała także, czym jest bezpieka. Wielokrotnie doświadczyła działań „organów bezpieczeństwa" na losach swoich i rodziny. Warto pamiętać o niej i o wszystkich kobietach, które pomagały, towarzyszyły, współwalczyły i współcierpiały z Niezłomnymi.
Przecież w tydzień po 1 marca jak łatwo wyliczyć wypada 8 marca. Niegdyś, w epoce słusznie minionej, choć nadal rujnującej mentalność niektórych osób, świętowano w tym dniu Międzynarodowy Stalinowski Socjalistyczny Dzień Kobiet Pracujących Miast i Wsi. Później oczywiście nazwa ulegała modyfikacjom, ale idea pozostała. Kobiety pracujące, w myśl idei przyświecającej owemu „świętu" to były te, które pracowały zarobkowo. Zatem wychowujące dzieci, chore czy starsze, o zakonnicach i innych „niesocjalistycznych" osobach nie wspominając, „świętowaniem" nie powinny być objęte.
A dlaczego tylko jeden dzień? Bo w pozostałe miały harować dla jedynie słusznego ustroju i nie „rozdrabniać się" dla rodziny. Niewątpliwie lepiej by było, gdyby szacunek okazywać wszystkim kobietom, i to nie tylko w jednym dniu w roku, a przez rok cały. Skoro jednak w tym jednym dniu – według nieprzemijających resentymentów niektórych – należy pamiętać szczególnie, to pamiętajmy. Ale o wszystkich kobietach, także właśnie o... Kobietach Wyklętych.
Były nieodłącznymi towarzyszkami swoich chłopaków, mężów. Kiedy zabrakło mężczyzn często same podejmowały się kontynuacji oporu wobec komunistów i narzuconego systemu.
Niezłomną była m.in. Janina Gazdeczkówna, „Janka" „Nina", „Sarna" „Sarenka", córka kierownika szkoły w Jaroszowicach, niespełna siedemnastoletnia. Kiedy w drugiej obławie w Łękawicy zginął jej dowódca i przyjaciel ukryła się w kościele, chcąc przeczekać najazd UB i KBW, a później próbowała przedostać się do domu w Jaroszowicach.
Miała przy sobie część dokumentów oddziału i osobistych papierów Wądolnego. Nie wiedziała, że rozpoznali ją agenci UB i że w ślad za nią idzie śmierć. Jej ciało znaleziono ponad miesiąc później w polach za strzelnicą wojskową, półtora kilometra od domu. Została uduszona. Zwłoki zidentyfikował młodszy brat. Nie było przy niej żadnych dokumentów. Pochowana została na cmentarzu w Jaroszowicach. Dokumenty znalazły się po latach – głęboko ukryte w archiwach bezpieki.
Z pewnością nie są to te, które zabrano z raportówki kapitana po jego śmierci, bowiem tamte opisane zostały typowo ubecką polszczyzną – „odebrano Wądolnemu przy zabiciu". Te, które niosła Gazdeczkówna nie noszą śladów ponad miesięcznego zawilgocenia, nie są zniszczone. Widać, że odebrane zostały bezpośrednio od osoby przechowującej, a nie znalezione przy trupie leżącym miesiąc w polach.
Natychmiast po zakończeniu obławy łękawickiej PUBP w Wadowicach aresztował także ojca Janiny, zasłużonego jaroszowickiego pedagoga, Włodzimierza Gazdeczkę, jako „głównego meliniarza bandy". Dlatego właśnie zwłoki „Sarenki" identyfikował nieletni brat, bo siedzący w więzieniu ojciec nie mógł tego zrobić. Pamiętajcie o niej nie tylko raz w roku, a gdy będziecie na jaroszowickim cmentarzu zmówcie za nią modlitwę czy postawcie znicz na jej grobie.
Niezłomne były zakonnice, szarytka, siostra Izabela Zofia Łuszczkiewicz, łączniczka i pracownica wywiadu AK na Ziemi Wadowickiej, później członkini Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, aresztowana przez bezpiekę w związku z procesem Adama Doboszyńskiego.
Maltretowana podczas przesłuchań i w więzieniach, więzienie opuściła ciężko chora w 1956 r. gdy władze komunistyczne po tzw. przełomie październikowym zwalniały część więźniów politycznych, a zwłaszcza tych, których śmierć w więzieniu obciążyłaby komunistów dodatkową odpowiedzialnością. Zmarła w 1957 r.
Niezłomną była nazaretanka, siostra Izabela Jadwiga Machowska, aresztowana w Wadowicach do procesu biskupa kieleckiego, Czesława Kaczmarka i posadzona wraz z nim na ławie oskarżonych pod sfingowanymi przez bezpiekę zarzutami. Kilkuletnie więzienie przypłaciła ciężką chorobą, ale nadal pozostawał tak niebezpieczna, ze w kilka lat po opuszczeniu więzienia komunistyczne władze wymusiły jej emigrację z Polski.
Niezłomną była Józefa Chlebicka, dziewczyna M. Spuły, którą bestialsko katowano w czasie przesłuchań w PUBP w Wadowicach i rażono prądem elektrycznym, aby wymusić zeznania przeciwko Żołnierzom Niezłomnym i ich współpracownikom. Straciła w więzieniu wiele lat młodości. Przez Fordon czy Grudziądz przeszły liczne mieszkanki Ziemi Wadowickiej. M.in. pochowane na wadowickim cmentarzu parafialnym takie „zbrodniarki" przeciwko jedynie słusznemu ustrojowi, jak: Helena Jakimek czy Mirosława Lorek. Prawie rok w więzieniu UB spędziła Maria „Muszka" Wojas. Pamiętajmy także o ich ofierze życia i zdrowia. I o życiu i ofierze wielu innych.
Chwała Bohaterom – Chwała Bohaterkom.
MICHAŁ SIWIEC - CIELEBON
Dyskusja: